Pozornie nie ma czego świętować. Po 16 km przedziwnego biegu, a raczej jazdy w dół spod szczytu Tre Cime do Toblach, Justyna Kowalczyk spadła z drugiego na trzecie miejsce w Tour de Ski.
Wyprzedziła dotychczasową liderkę Aino Kaisę Saarinen, dała się wyprzedzić Ariannie Follis i Petrze Majdić. Ale to właśnie Justyna odjeżdżając ze stadionu w Toblach mogła powiedzieć sobie, że jest tak blisko końcowego zwycięstwa jak jeszcze nigdy.
Wyprzedzają ją tylko dwie specjalistki od stylu dowolnego, ich przewaga jest minimalna, a z trzech ostatnich etapów dwa będą stylem klasycznym, w którym Polka od dawna króluje. Dziś około 16 (transmisja w Eurosporcie) zacznie ona czasówkę na 5 km na stadionie w Toblach. Pojutrze, po dniu przerwy, wyścig na 10 km w Val di Fiemme, ze startu wspólnego, czyli tak jak Kowalczyk lubi najbardziej. A potem zostanie tylko niedzielny finałowy podbieg na Alpe Cermis.
Te rywalki, które miały być najgroźniejsze podczas tej wspinaczki, Polka zostawiła z tyłu wczoraj. Saarinen ruszyła do biegu pościgowego pierwsza, z 25 sekundami przewagi nad Justyną, skończyła go z ponad 23 s straty. Świetna na najtrudniejszych trasach Kristin Stoermer Steira zupełnie zgubiła się na wczorajszym etapie. Jest w klasyfikacji TdS dziewiąta, traci do Polki już ponad dwie minuty.
Etap do Toblach trener Aleksander Wierietielny nazwał turystycznym i rzeczywiście patrząc na bieg można było pomyśleć, że etap wymyślono po to, żeby fotoreporterzy mogli zrobić trochę pocztówkowych ujęć z Dolomitów.