Austriacy wreszcie są szczęśliwi. Schlierenzauer nie tylko odrobił straty do Andersa Jacobsena (zajął na Bergisel dopiero siódme miejsce), ale pokonał Norwega z taką przewagą, że w niedzielę w Bischofshofen będzie zdecydowanym kandydatem do końcowego zwycięstwa.
Polacy też mają się świetnie. ?To jest tajemnica skoczni w Innsbrucku, że konkursy może nie są tam najpiękniejsze, ale emocje ogromne.
Tak było i teraz – nie wystarczyło polecieć daleko i ładnie, trzeba było jeszcze umieć pokonać skomplikowaną arytmetykę liczenia punktów, jaką tworzą pomiary wiatru, przesuwanie belki startowej i oceny sędziów. Gregor Schlierenzauer to potrafił. Po prostu poleciał w pierwszej serii ponad miastem (131,5 m), bo tak to wygląda z perspektywy skoczni, zarobił dodatkowe punkty za obniżenie rozbiegu, wylądował elegancko i wszelkie rachunki pomocnicze, które dziś często zaciemniają obraz rywalizacji, straciły znaczenie.
Kilka chwil wcześniej Jacobsen nie miał pewnej miny, choć skoczył 127 m, lecz dobrze wiedział, że za zachwiane lądowanie i niespokojny lot trochę punktów straci. Był trzeci. Miał 12,5 pkt przewagi nad Austriakiem po dwóch konkursach zostały mu tylko 2 pkt.
Głównych rywali przedzielał Anders Bardal, tuż za Jacobsenem trwał solidny Stoch, Maciej Kot zajmował ósme miejsce.