Ostatni konkurs podkreślił przewagę austriackiego mistrza nad Andersem Jacobsenem, ale Norweg nie musi czuć się przegrany. Był drugi w finałowych zawodach, walczył pięknie, w ostatniej serii skoczył najdalej.
Kamil Stoch przegrał ze Stefanem Kraftem trzecie miejsce konkursu w Bischofshofen o 1,1 pkt, do przeskoczenia Toma Hilde i skoku na podium 61. Turnieju Czterech Skoczni zabrakło Polakowi dwóch punktów.
Trzymaliśmy kciuki za ten możliwy wzlot Stocha z szóstego na trzecie miejsce, choć szansa na spełnienie tego życzenia była mniej więcej taka sama, jak udany atak Andersa Jacobsena po końcowe zwycięstwo, premię i ładne auto.
W finałowym konkursie role główne były rozdane: Austriak miał przewagę, Norweg go gonił, znacząca przewaga wskazywała, że lokalny bohater ma znacznie większe szanse, niż jego skandynawski rywal. Forma Schlierenzauera wróciła w najlepszym momencie – pomogła skoczkowi i także turniejowi, bo zmiana lidera po trzecim konkursie zawsze podnosi temperaturę rywalizacji.
Schlierenzauer skakał w pierwszej serii dość wcześnie, wśród średniaków, bo w kwalifikacjach nie wypadł tak jak oczekiwali rodacy, był dopiero 37. Winę za nieudaną próbę zrzucił na skocznię. Nie szło o wiatr lub deszcz, ale o nierówny rozbieg (prawa strona jakby była wyższa) i nadzwyczaj twardy, sztucznie zmrożony zeskok. Sugerował nawet, że to były powody upadków Denisa Korniłowa oraz Manuela Fettnera w kwalifikacjach (obaj się mocno potłukli, na szczęście nie stwierdzono większych obrażeń).