Będziemy to oglądać jeszcze nie raz w składankach najdziwniejszych sportowych wpadek: Daiki Ito, drugi przed wczorajszą finałową serią, źle oparł się na belce i nie zdążył się już jej przytrzymać. Zaczął zsuwać się po rozbiegu najpierw na plecach, potem na brzuchu, rozkładał narty, żeby zahamować, ale bez efektu. Udało mu się zatrzymać dopiero tuż przed końcem progu. Uratował się przed upadkiem głową w dół z kilku metrów.
Takie awaryjne hamowanie na rozbiegu miał swego czasu w Zakopanem Wolfgang Loitzl, ale Austriak wywrócił się, bo zaklinowała mu się w torach jedna narta. Jury pozwoliło mu wtedy powtórzyć skok. Ito nie dostał drugiej szansy, bo ruszył przed zapaleniem zielonego światła.
Ten rozpaczliwy zjazd pasował do weekendu w Sapporo. Zwłaszcza do drugiego konkursu, choć i w pierwszym czasami trudno było się zorientować, czy urządzenia do pomiaru wiatru działają, czy punkty przydzielane są przypadkowo.
Wczoraj była raz zamieć, raz mokry śnieg, raz czyste niebo, a nawet słońce. Wiatr robił co chciał, czołówka miała w pierwszej serii tak złe warunki, że Anders Jacobsen i Severin Freund nie awansowali do finału, a Anders Bardal ledwo się do niego przecisnął i nie zdołał wyprzedzić w klasyfikacji PŚ nieobecnego w Japonii lidera Gregora Schlierenzauera.
Polacy nie mieli w Japonii ani błysku, ani szczęścia do warunków. W sobotę najlepsi byli Stoch z Maciejem Kotem, na dziewiątym i dziesiątym miejscu, w niedzielę pierwszy raz od dawna w czołowej dziesiątce znalazł się tylko jeden Polak – Stoch zajął piąte miejsce. A oba konkursy wygrał Jan Matura, 32-letni Czech. Był znakomity na treningach, w obu konkursach prowadził po pierwszej serii.