– Zabrakło mi szybkości na rozbiegu. Trochę szkoda, bo była szansa na miejsce w trójce – mówił po sobotnim konkursie w Lillehammer czterokrotny mistrz świata, który był bliski sprawienia sobie miłego prezentu na 33. urodziny obchodzone dzień wcześniej. Zajął piąte miejsce, dzień później był dziewiąty, już trzeci raz w tym sezonie.
Małysz ocenił, że jego sobotnie skoki były dobre, najlepsi odskoczyli mu zaledwie na dwa, trzy metry. Przyznał też, że po raz pierwszy zapomniał o kontuzjowanym kolanie. Urazu doznał właśnie w Lillehammer, gdy podczas treningu skoczył za granicę bezpieczeństwa.
Mroźny weekend w Norwegii należał do Thomasa Morgensterna. Mistrz olimpijski z Turynu źle znosił dominującą pozycję w austriackim zespole młodszego od siebie Gregora Schlierenzauera. Błyszczy teraz, gdy „Schlieri” zgubił formę. W Lillehammer wygrywał treningi, serie próbne, na skoczni Lysgaardsbakken nie miał sobie równych w obu konkursach. – To niesamowite uczucie znów być na szczycie – twierdzi Morgenstern, który już w Kuopio był bliski szczęścia. – Teraz wreszcie wszystko działa, skoczyłem tak, jak chciałem. Nie tylko wygrałem, ale mam żółtą koszulkę, jestem liderem klasyfikacji Pucharu Świata – nie ukrywał radości.
W sobotę próbowali z nim walczyć Norwegowie Johan Remen Evensen i Tom Hilde, ale nie dali rady. W niedzielę na podium obok Austriaka stanęli Fin Ville Larinto i kolega z drużyny Andreas Kofler. Blisko czołówki jest wciąż Simon Ammann. W sobotę Szwajcar był tuż za Małyszem, a w niedzielę stał już na podium. Wraz z Koflerem oddali najdłuższe skoki zawodów – 137,5 metra.
Małysz w drugim konkursie lądował nieco bliżej, ale na razie nie ma powodów do niepokoju. Przy nieco większych prędkościach na rozbiegu i odrobinie szczęścia jest w stanie być na podium w jednym z kolejnych konkursów.