Dwa etapy w Toblach z ubiegłorocznymi rozgrywanymi w tym mieście łączy tylko stadion narciarski.
W roku 2010 biegaczki kończyły tam bieg pościgowy na 16 km spod szczytu Tre Cime, jednego z symboli Dolomitów, a następnego dnia ścigały się na 5 km stylem klasycznym. W tym roku w Toblach nie będzie biegów klasykiem, a kolejność wyścigów – krótki, długi – została odwrócona. W środę jest sprint, dopiero w Trzech Króli próba na dystansie. Ale nie na 16 km, tylko na 15, nie trasą ze szczytu do miasta, tylko trzy razy po pięciokilometrowej pętli.
– Dla mnie te zmiany są korzystne, wolę po słabszym dniu, jaki mi się zdarzył w Oberstdorfie, pobiec sprint, a po nim 15 km. Cieszy mnie też, że będziemy się ścigać po pętli, a nie trasą w dół. Ale niepewność pozostaje. Nigdy nie startowałam tutaj w sprintach, a o zmianach w dłuższym biegu dowiedziałam się w ostatniej chwili. Mężczyzn to nie dotyczy, oni pobiegną ubiegłoroczną trasą, z Cortiny do Toblach – mówi „Rz” Justyna Kowalczyk, która po czterech z ośmiu etapów TdS prowadzi z przewagą minuty i 19,8 nad Charlotte Kallą i minuty 22,1 nad Marianną Longą.
W poniedziałkowym biegu łączonym Kowalczyk pierwszy raz w obecnym TdS nie była na podium, zajęła piąte miejsce, cały dzień źle się czuła, ale jak mówi trener Aleksander Wierietielny, po dniu przerwy wrócił uśmiech i dobre samopoczucie.
– W Oberstdorfie mieszkaliśmy 25 km od tras, korki robiły się non stop, dojazd trwał tak długo, że Justyna trzy dni była bez obiadu. W Toblach hotel mamy niedaleko stadionu. Podobają nam się trasy, są dobre, wymagające. W sprincie zapewne poszaleją specjalistki od szybkich biegów, a potem niektóre wycofają się z wyścigu – mówi trener.