Zaczął je zbierać 10 lat temu w Lahti, od czterech lat czekał na kolejny. Brązu jeszcze nie miał, teraz doda go do czterech złotych i srebra. Zdobył go w pięknym konkursie, w którym wiatr nie wywracał kolejności, większym utrudnieniem był padający bez przerwy śnieg, który spowalniał skoczków na rozbiegu, ale akurat dla Małysza to była raczej pomoc niż przeszkoda. Medale wzięli najmocniejsi, właśnie w takiej kolejności: rewelacyjny Morgenstern, potem Kofler i Małysz. Taka była kolejność po pierwszej serii, w drugiej zmieniły się tylko różnice punktowe między nimi. Morgenstern jeszcze dalej uciekł Koflerowi, a Kofler Małyszowi.
- Dziękujemy, dziękujemy – krzyczeli podczas dekoracji polscy kibice, których przyszło na Midtstubakken niewiele mniej niż Norwegów. Potem odśpiewali Małyszowi „Sto lat”, gratulacje odbierał też Kamil Stoch, który w drugiej serii awansował z 10. na 6. miejsce, pokonał m.in. Gregora Schlierenzauera, największego przegranego konkursu na średniej skoczni. Austriak miał walczyć o medal, w serii próbnej poleciał na 110 m, nikt nie lądował tu jeszcze tak daleko. Ale potem przegrał z presją i wiatrem, już po pierwszej serii powinien być za Stochem, ale uratowały go niezrozumiałe różnice w notach od sędziów dla niego i Polaka. Matti Hautamaeki, kolejny z tych, których Małysz wymieniał przed konkursem w gronie faworytów, nawet nie awansował do drugiej serii.
- To na pewno był trudny konkurs. Wiatr jeśli wiał, to raczej w plecy, był śnieg, rozbieg został nisko ustawiony. Krótko mówiąc, liczyła się siła odbicia, warunki dobre dla mnie, Thomasa, Andreasa. Kofler może trochę mnie zaskoczył tym, że był tak mocny, ale przecież to jest dla niego bardzo dobry sezon – mówił Małysz.