To trzecie z rzędu zwycięstwo Marit Bjoergen na inaugurację sezonu, trzeci raz tuż za nią była Charlotte Kalla. Trochę odmiany ostatni raz było w 2008 roku: wygrała Kalla przed Bjoergen.
Dziesiąte miejsce Justyny Kowalczyk to żadna niespodzianka. PŚ zaczyna się zwykle wyścigiem na 10 km stylem dowolnym, a to nie jest jej konkurencja. Nigdy nie stała w pierwszych zawodach na podium. Straciła w Sjusjoen do Bjoergen ponad minutę, ale to mniej, niż bywało w ostatnich sezonach.
– Nie jestem z siebie zadowolona. To nie była też trasa dla mnie. Wolę jeden długi, nawet dwukilometrowy, podbieg niż wiele krótkich – mówiła Kowalczyk w rozmowie z TVP.
Weekend w Sjusjoen miał być norweskim świętem i był. Tylko Szwed Johan Olsson zepsuł je w biegu mężczyzn. Wśród kobiet dominacja była tak wielka, że „Frankfurter Allgemeine Zeitung" nazwała Norweżki Kenijkami biegów na śniegu. W czołowej siódemce było ich sześć, w piętnastce – dziewięć. Biatlonistka Tora Berger debiutowała w PŚ i była tuż za podium. Młoda Ingvild Oestberg, sprinterka, która nigdy nie była w czołowej dziesiątce, pobiegła szybciej od Justyny. Sztafetowy bieg wygrała Norwegia I przed Norwegią II, a wśród mężczyzn Norwegia I przed Norwegią III. „To był nasz marsz paradny" – cieszy się „Dagbladet". „Kalla odegrała rolę Etiopki, której udało się wmieszać między Kenijki" – pisze „FAZ".
W następnych tygodniach tą Etiopką będzie zapewne najczęściej Justyna, a i norweska czerwona armada być może osłabnie. Bo jak mówi „Rz" trener Aleksander Wierietielny, taki pokaz siły jest trudny do wytłumaczenia.