Zanosiło się na wielki weekend, bo Stoch był jednym z trzech najlepszych w konkursie drużynowym i świetnie skoczył w kwalifikacjach. Ale wiatr chciał inaczej, a w Lahti nie było na niego mocnych.
Najpierw wymusił przeniesienie obu konkursów na małą skocznię, potem zakręcił wynikami drużynówki, a wczoraj rozszalał się na dobre. Kto porówna wyniki z soboty i niedzieli, ten wiele sensu w nich nie znajdzie. Stoch odbił się gorzej niż w poprzednich próbach i trafił w taki wir, że nawet nie awansował do finału. To samo spotkało Severina Freunda, który dzień wcześniej był najlepszy z niemieckiej drużyny, i Jurija Tepesa, który pobił w sobotę rekord skoczni (101 m).
Jedni tonęli, innych wiatr niósł do świetnych wyników. Klimek Murańka, który wyrósł już na Klemensa, medalistę juniorskich mistrzostw świata, był 21. i zdobył pierwsze pucharowe punkty. Maciej Kot był pierwszy raz w czołowej piętnastce, Piotr Żyła zajął dziesiąte miejsce.
Konkurs wygrał Daiki Ito, a Anders Bardal w drugiej, bardziej sprawiedliwej, serii poleciał tak daleko, że z dziewiątego miejsca wyciągnął się na drugie, powiększył w PŚ przewagę nad przeciętnym ostatnio Gregorem Schlierenzauerem do ponad 80 pkt. W finale wielu pokrzywdzonych wcześniej przez wiatr skoczków mocno się poprawiało i szkoda, że Stocha ta szansa ominęła: Thomas Morgenstern i Simon Ammann przeskoczyli z trzeciej dziesiątki do pierwszej.
Konkurs drużynowy udał się Polakom wyjątkowo. Pierwszy raz po zakończeniu kariery przez Adama Małysza stanęli na podium. Na trzecim miejscu, drugie przegrali z Niemcami o 0,6 punktu. Wyprzedziliby ich, gdyby Murańki w drugiej serii nie złapał skurcz i gdyby wyszedł mu telemark. Ale Klimek i tak był świetny, wytrzymał presję. Łukasz Kruczek zaryzykował, zrezygnował z Żyły, a wystawił do drużyny oprócz Murańki również podwójnego medalistę niedawnych MŚ juniorów Aleksandra Zniszczoła.