To byłby skok w nadprzestrzeń, wyjście z zaścianka na salony, albo jak mówi "Rz" Marek Kostecki, jeden z inicjatorów projektu "przesiadka z bryczki do Ferrari". Polski hokej od wielu lat trwa w marazmie, narzeka na brak pieniędzy i gwiazd, reprezentacja od dawna nie grała w elicie.
A Kontynentalna Liga Hokejowa (KHL) to dziś drugie pod względem siły i prestiżu rozgrywki na świecie, tuż za amerykańsko-kanadyjską NHL, więc warto się starać. I polska drużyna, niedługo może tam zagrać.
Ta liga żyje na gazie, sponsoruje ją Gazprom, a szefem jest jeden z dyrektorów gazowej spółki Aleksander Miedwiediew. I to jest jedna z przyczyn jej siły, bo pieniędzy na to, by przyciągać świetnych graczy nie brakuje. Nic dziwnego, że wokół KHL z chęcią orbitują kluby z kolejnych państw, bo stół jest obficie zastawiony, a na razie przyjmują jeszcze kolejnych chętnych.
Oprócz zespołów rosyjskich gra kazachski Barys Astana, ukraiński Donbass Donieck, białoruskie Dynamo Mińsk, Lew Praga, Slovan Bratysława, a także Dynamo Ryga z Łotwy. Niedługo liga ma się powiększyć o kolejne dwa zespoły: z Chorwacji i Włoch, a w kolejce ustawiają się też Polacy. Chciałoby się powiedzieć: czas najwyższy.
Klub, który miałby grać w KHL, ma mieć siedzibę w Gdańsku, nazywać się Olivia i skupiać najlepszych polskich graczy. - Nie wolno traktować tego projektu tylko jako inicjatywy gdańskiej. Chcemy, żeby mecze KHL mogli zobaczyć kibice w całej Polsce, a w zimie macie tylko Justynę Kowalczyk. To byłoby bezpośrednie zaplecze reprezentacji, bo liczymy na to, że w składzie grałoby 10-15 kadrowiczów - mówi "Rz" Antanas Sakavickas Litwin, który prowadzi rozmowy z KHL.