Kamil Stoch na kilka minut przed północą czasu rosyjskiego kończył drugą serię treningową, upadł po zachwianiu przy lądowaniu. Jedna z nart trafiła w rozmokły śnieg, podcięła drugą. Zobacz upadek Stocha w materiale TVP.
Po dość długiej interwencji służb medycznych zszedł sam z zeskoku, utykając, z lewą ręką na temblaku. Wcześniej upadek na skoczni miał Rosjanin Michaił Maksimoczkin, który odwieziony został do szpitala.
Po kilkunastu minutach okazało się, że intensywna interwencja służb medycznych przy Polaku nie była bardzo potrzebna. Kamil Stoch, choć miał założony specjalny temblak, to narzekał tylko na bolący łokieć i drobne potłuczenia. – Ten temblak i długie badanie to wynik zastosowania odpowiednich procedur medycznych. Kamil mówił, żeby go nie zakładać, że tylko trochę boli go ręka, ale procedura, to procedura – powiedział "Rz" Maciej Kot, który z Piotrem Żyłą odjeżdżał wcześniej ze skoczni do hotelu.
Trener Łukasz Kruczek mówił, że skoczek po upadku odpowiednio bronił się przed możliwymi złymi skutkami zderzenia ze śniegiem. – Ma taki upadek średnio raz na pół roku – dodał. Sam poszkodowany również przyznawał, że nic poważnego się nie stało. - Troszkę boli mnie łokieć, ale nie mam złamań lub naderwań - przyznał Stoch, gdy udało się do niego dotrzeć dziennikarzom. Prześpi noc na środkach przeciwbólowych i z usztywnionym łokciem.
Choć pora była późna, w wiosce olimpijskiej zrobiono jeszcze w nocy prześwietlenie ręki, to badanie potwierdziło, że wielkich obaw o stan zdrowia mistrza olimpijskiego mieć nie należy. Potwierdził to dr Aleksander Winiarski, ordynator oddziału ortopedii szpitala w Nowym Targu, w Soczi lekarz kadry skoczków.