Pierwsza piątka w połowie konkursu indywidualnego to ci sami skoczkowie, którzy są na szczycie klasyfikacji Pucharu Świata, tylko kolejność jest inna. Freunda goni Anders Bardal, następni to Peter Prevc, Noriaki Kasai i Stoch.
Różnice między liderem i resztą są dość duże (Niemiec wyprzedza Norwega o 11,1 pkt, Polaka o 27,2 pkt). Nawet jeśli uwzględniać specyfikę lotów na wielkich skoczniach – odrobić tych strat łatwo nie będzie, ale szans Kamila Stocha na medal jeszcze skreślać nie można, choć po pierwszym dniu rywalizacji są one mniejsze, niż zakładali polscy kibice.
– Moje próby nie były tak dobre jak wczoraj, brakowało w nich równowagi na rozbiegu, pozycja najazdowa nie była najlepsza, przez to skakałem trochę spóźniony za pierwszym razem i trochę za bardzo do przodu za drugim. Stać mnie na dużo lepsze skoki, w sobotę postaram się skoczyć tyle, na ile mnie stać – mówił polski lider PŚ.
Nie zrzucał winy na pogodę, choć ta w Harrachovie wtrąciła się do sportu. Widać taka już tradycja tego miejsca. Konkurs przeszedł jednak dość gładko, zaczął się w pięknym słońcu, przy umiarkowanych podmuchach, dość często tak jak lotnicy lubią – pod narty.
W tych warunkach najdalej polecieli Bardal i Freund (po 203,5 m), ale liderem był Prevc (200 m), dzięki lepszemu przelicznikowi pomocy wiatru na punkty. Stoch był szósty – 184,5 m, bo między najlepszych wcisnął się jeszcze Dmitrij Wasiliew. Noriaki Kasai znów potwierdził, że doświadczenie znaczy w lotach dużo – bez próbnych skoków w czwartek, dzień później był mocny jak zawsze tej zimy.