Streif stoi niewzruszony, jak zawsze gotów poskramiać niepokornych alpejczyków. Tylko tutaj dziennikarze pytają sportowców o strach już po pierwszym treningu.
Pogoda w tym roku sprzyja, śniegu we wschodnim Tyrolu jest tyle, że pozazdrościć. Okolona czerwonymi siatkami trasa, niebieskie linie kierunkowe, gdzieś wysoko Musefalle – pułapka na myszy, w praktyce pułapka na ludzi, którzy zbyt śmiało ruszą w dół po najbardziej stromym stoku; następnie lodowy Steilhang, dalej Gschöss, Alte Schneise, Seidlalmsprung, Lärchenschuss, Hausberg – odcinki, z których każdy ma do opowiedzenia historie wysokich wzlotów (także dosłownych) i równie gwałtownych upadków.
Nie ma już ostatniego garbu, na którym skakało się na piekących od bólu nogach ponad 70 metrów – Zielsprung zniknął po wypadku Daniela Albrechta w 2009 roku. W sumie trochę ponad 3 km i dwie minuty szalonej jazdy (rekord Fritza Strobla z 1997 roku – 1.51,58). Dla większości najtrudniejszy bieg zjazdowy na świecie.
Program Hahnenkamm Rennen ma pięć dni, główne atrakcje zaczynają się w piątek. Najpierw supergigant na fragmencie (Streifalm) wiadomej góry, wieczorem slalom do kombinacji na stoku Ganslern. W sobotę od 11.45 to, na co wszyscy czekają – zjazd. W niedzielę dwa przejazdy slalomu specjalnego na nieco spokojniejsze zakończenie (wszystkie transmisje w Eurosporcie).
Z Koguciego Grzbietu alpejczycy pędzą już 75. raz. Wszędzie widać dumne daty: 1931–2015. Jubileusz jest piękny i będzie widoczny – miasto ma już świąteczne barwy. W miejscowym kinie idzie film dokumentalny „Streif – One Hell of a Ride", co można tłumaczyć „Streif – cholerna jazda". Opowieść z ubiegłego roku o tym, jak do starcia z górą przygotowywali się Aksel Lund Svindal, Max Franz, Hannes Reichelt, Erik Guay i Jurij Daniłoczkin. Wygrał Reichelt, zapłacił operacją kręgosłupa (wystartował z kontuzją) i brakiem medalu w Soczi, ale nie żałował. Od dnia premiery 25 grudnia film obejrzało 160 tysięcy osób.