Jak na różnice w umiejętnościach poszczególnych piłkarzy obydwu drużyn, ogólny poziom gry zbudowanej Holandii i wciąż budującej się Polski to wynik jest bardzo dobry i, bądźmy szczerzy - nieoczekiwany.
Prowadzenie Holendrów przyjęliśmy jako coś oczywistego: mieli przewagę, próbowali na różne sposoby i w końcu im się udało. Były uzasadnione obawy, że zaraz strzelą kolejne bramki, bo jak długo można się bronić i oddawać im piłkę, żeby budowali następne akcje.
Czytaj więcej
Polacy zremisowali w Rotterdamie 1:1 dzięki bramce Matty'ego Casha. Holendrów żegnały gwizdy. W n...
Ale minuty mijały a wysoka kultura gry Holendrów natrafiała na niezbyt wyrafinowaną polską obronę, jednak na tyle skuteczną, żeby uchronić się przed stratami. I tak w kółko. Emocji specjalnych nie było ani przed rozpoczęciem meczu, ani w czasie jego trwania, bo chyba wszyscy czekali na nieuchronną porażkę.
I oto w ciągu niespełna dwudziestu minut wszystko się odmieniło. To było dwadzieścia minut, dające odpowiedź na pytanie: dlaczego lubię oglądać piłkę nożną? Bo nic w niej nie jest pewne do końca, a lepszy nie zawsze wygrywa.