Świat łabędzia

Ernests Gulbis szeroko rozpostarł skrzydła. Pierwszy raz dotarł do półfinału turnieju Wielkiego Szlema.

Publikacja: 06.06.2014 17:42

Świat łabędzia

Foto: AFP

Gulbis to po polsku łabędź. Na Łotwie nazwisko dość popularne, także dlatego, że wśród Gulbisów milioner jest niejeden. Ernests bogactwo dostał z domu. Zapewnił je ojciec Ainars – bankier inwestycyjny, śmiało można dodać – oligarcha. Oceniany na trzeciego, czasem czwartego bogacza na Łotwie.

– Nie wiem, czy jest bardzo, bardzo bogaty. Nie mam pojęcia, ile ma pieniędzy – twierdzi syn. Ernests lubi mówić, dziennikarze lubią słuchać, bo wiedzą, że w jego słowach nudy nie będzie. – To prawda, że ojciec podrzucał cię learjetem na turnieje ITF? – zapytali. – Tak, mam jeszcze helikopter, łódź podwodną i pojazd kosmiczny – brzmiała odpowiedź.

Matka Ernestsa to Milena Gulbe-Kavace, aktorka, córka Uldisa Pucitisa, też aktora i uznanego reżysera. Miała plan, by jej Ernests (imię po Hemingwayu – czytanie to pasja obojga rodziców) został aktorem. Debiutował w filmie dziadka, przy boku matki, gdy miał sześć lat, i mówiono, że widać naturalną smykałkę.

Rodzice rozwiedli się, gdy chłopak był jeszcze mały. – Ale Ainars nie jest z tych ojców, co znikają z życia po rozwodzie. Dawał i daje mu na wszystko – dodaje pani Milena.

Nutella była ważniejsza

Na tenis też dawał, ile trzeba. Z pasją sportową młodego Gulbisa jest tak, jak z jego całym życiem. Kto chciał, ten doszukiwał się czegoś w genach (dziadek od strony ojca, Alvils Gulbis, to był niezły koszykarz, reprezentant ASK Ryga, mistrzów Euroligi i mistrzów ZSRR w latach 50.), ale prawda była bardziej banalna. Do tenisa Ernestsa zachęciła babcia Irina, mama Mileny. Sama kiedyś zobaczyła turniej w Rydze, zaczęła odbijać piłki z kolegami z instytutu, potem namówiła wnuka.

– Piłki tenisowe walały się po pokoju, odkąd chłopak miał dwa lata. Kupowaliśmy grube wykładziny, by sąsiedzi nie słyszeli stukotu piłek. Ale było tak, że krzyczał – babciu, ucz mnie! Chwilę poćwiczył, wygrywał jakąś rywalizację i tracił zainteresowanie – wspominała mama.

W klubie w Jurmali pojawił się, gdy miał sześć lat. Korty na Łotwie to nie jest trampolina do międzynarodowych sukcesów. Pani Milena, uznawszy pasję dzieciaka za trwałą, znalazła w internecie, że dobrą akademię ma Niki Pilić pod Monachium. Tam Ernests poznał Novaka Djokovicia. Potem mówił: ?– Miał 13 lat i wiedział, czego chce. Ja trenowałem i szedłem do pokoju zjeść nutellę, pograć na PlayStation. On się rozciągał, potem biegał. On miał talent i ciężko pracował, ja miałem tylko talent.

Przepis na życie

Trenerzy Gulbisa się zmieniali, byli nimi potem m.in. Hernan Gumy (z polecenia Marata Safina) i Guillermo Canas (– Pasuje do mnie, bo także ma złą reputację – mówił Ernests, nawiązując do dopingowej wpadki Argentyńczyka). Doprowadzili karierę do kilku wygranych turniejów, ćwierćfinału Roland Garros w 2008 roku, paru efektownych zwycięstw nad sławami, m.in. nad Rogerem Federerem, nr 21 w rankingu ATP w 2011 roku, ale nie dali rady zmienić nastawienia chłopaka, któremu tenis mieszał się z innymi atrakcjami życia, wedle kaprysu.

Z kilku lat pobytu młodego tenisisty w ATP Tour znacznie lepiej zapamiętano nie to, jak grał (choć forhend przypominający rozpościeranie ptasich skrzydeł zadziwia do dziś), nie wzloty i upadki, tylko co mówił i robił poza kortem. Zebrało się tego wiele: o tym, jak został aresztowany w Szwecji za to, że nagabywał damę lekkich obyczajów, wykupił się za 300 euro, a potem z incydentu zrobił przesłanie: wszyscy powinni spędzić noc za kratami, bo to wychowawcze; o tym, jak kąpał się po nocy z dziewczyną w Miami i ukradziono mu wszystkie pieniądze; o tym, jak będąc 109. tenisistą świata, twierdził, że w pierwszej setce jest sporo beztalencia; o tym, jak powróciwszy z udanego turnieju w Rzymie, z lotniska poszedł od razu do nocnego klubu, a potem przeniósł imprezę do swego apartamentu w Rydze.

Właściwie co turniej, to krwisty cytat: wykład o seksie w czasie turnieju; żarty, że robi szybkie postępy, bo obserwuje pilnie grę Danieli Hantuchovej i Wiktorii Azarenki; opinia, że Federer, Nadal i Djoković są nudni jak flaki z olejem, albo pochwała sprzedaży marihuany w Rotterdamie (i żal, że używka jest zabroniona w ATP Tour); niemal poważne zalecenie dane Amerykanom, by czystą wódkę popijać czystym mlekiem, wreszcie ostatnia uwaga z Paryża, że kobiety powinny się zajmować chowaniem dzieci, nie sportem.

Pieniądze się nie liczą

– Wygrywanie może być, treningu nie lubię. Tenis to tylko mały fragment życia. Grać po trzydziestce – chore! Nie gram dla pieniędzy ani sławy. Mój ojciec nie ma wiele do roboty, jeździ ze mną i dobrze się bawi. Mama też nic nie robi w domu, patrzy na moją grę w tenisa. Siostry też grają, nie wiem dlaczego. Brat gra w golfa, i to prawdopodobnie jest lepsze niż tenis – nieraz dawał taki opis swego świata.

Musiał zostać nieuchronnie jednym ze złych chłopaków tenisa, nowym Safinem, z którym, nawiasem mówiąc, rozumieją się świetnie, odwiedzają i umieją spędzać czas. Z Rosjaninem ma jeszcze jedną wspólną cechę: łamanie rakiet. – Niszczę ich 60–70 rocznie. Źle się poczułem, gdy pojechałem do fabryki Heada i zobaczyłem ludzi, którzy je robią. To ręczna praca, dużo wysiłku, by grający mieli w ręku naprawdę to, czego potrzebują. Potem taki idiota jak ja idzie i je łamie – to kolejny cytat z Ernestsa.

Teraz jest z nim były trener Borisa Beckera, Austriak Gunther Bresnik. Pytany, jak się dogadują, mówi, że nie dogadują się wcale, tylko Gulbis przychodzi na trening, dostaje w kość i wychodzi. Żadnych morałów i pytań o nieprzespane noce, żadnych prób tworzenia autorytetu. ?– Ma z tym ogromny problem – mówi trener.

Poważne podejście do tenisa obiecywał już kilka razy. Czy można wierzyć, że paryskie podboje Ernestsa Gulbisa to naprawdę przełom? – Nie wierzcie mi. Nie wierzcie w to, co gadam. Wierzcie tylko w moje rezultaty – powiedział wiosną tego roku.

Gulbis to po polsku łabędź. Na Łotwie nazwisko dość popularne, także dlatego, że wśród Gulbisów milioner jest niejeden. Ernests bogactwo dostał z domu. Zapewnił je ojciec Ainars – bankier inwestycyjny, śmiało można dodać – oligarcha. Oceniany na trzeciego, czasem czwartego bogacza na Łotwie.

– Nie wiem, czy jest bardzo, bardzo bogaty. Nie mam pojęcia, ile ma pieniędzy – twierdzi syn. Ernests lubi mówić, dziennikarze lubią słuchać, bo wiedzą, że w jego słowach nudy nie będzie. – To prawda, że ojciec podrzucał cię learjetem na turnieje ITF? – zapytali. – Tak, mam jeszcze helikopter, łódź podwodną i pojazd kosmiczny – brzmiała odpowiedź.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Tenis
ATP 250 w Marsylii. Hubert Hurkacz w swoim żywiole
Tenis
WTA Doha. Iga Świątek wygrała z Marią Sakkari i zaczęła marsz po czwartego orła
Tenis
Belinda Bencic wygrała turniej w Abu Zabi. Tenisowe mamy wciąż mają się dobrze
Tenis
ATP Rotterdam. Piękna porażka Huberta Hurkacza z Carlosem Alcarazem
Tenis
ATP Rotterdam. Hubert Hurkacz cieszy oko. Andriej Rublow pokonany, teraz Carlos Alcaraz