Podążanie za reprezentacją wymaga zawiłej logistyki i portfela bez dna. Tylko Viktor Orbán pozwolił zapełnić stadion w Budapeszcie, na całkowite zniesienie restrykcji nie porwał się nawet Władimir Putin.
Michel Platini, gdy był szefem Europejskiej Federacji Piłkarskiej (UEFA), wymarzył sobie imprezę paneuropejską, miał to być turniej święto dla kurczącego się świata, w którym podróże po kontynencie organizuje się łatwo i tanio.
Niewykluczone, że takie igrzyska mogłyby się nawet udać, ale koronawirus je popsuł. Dziś nawet pokonywanie granic wewnątrz strefy Schengen to kalwaria, a podróż do Londynu, który ugości kluczową fazę turnieju, oznacza kilka drogich testów i obowiązkową kwarantannę.
Słowne upomnienie
W Rosji trudno uciec od uczucia rozdwojenia jaźni. Gospodarze od kibiców i dziennikarzy wjeżdżających do ich kraju wymagali stosu dokumentów, a na miejscu pandemii jakby nie było. Sankt Petersburg, czyli turystyczna perła Rosji, żyje normalnie, ulicami płyną tłumy, w kafejkach i knajpkach tłok.
Maseczki noszą tylko stróże prawa, cywil na moment musi ją założyć, jedynie przekraczając bramkę w metrze – inaczej grozi mu słowne upomnienie. Dystans społeczny i dezynfekcja to już tylko hasła.