Finały w roku 1968 odbywały się w szczególnym okresie i miejscu. Ich gospodarzami były Włochy, a dwa lata wcześniej reprezentacja tego kraju przegrała sromotnie mundial w Anglii. Jej porażka z Koreą Północną stała się jedną z największych futbolowych sensacji XX wieku i nic dziwnego, że powracających do kraju piłkarzy obrzucono na lotnisku zgniłymi pomidorami.
Turniej w Anglii zakończył się sukcesem Europy. W pierwszej czwórce znalazły się tylko reprezentacje europejskie, zaczęto więc mówić (jakże niesłusznie i pochopnie), że ten stan będzie trwał latami. Z tym większym zainteresowaniem czekano na finały mistrzostw Europy, które jednak nie spełniły oczekiwań.
Do finałów rozgrywanych na stadionach Florencji, Neapolu i Rzymu awansowały reprezentacje gospodarzy, Jugosławii, Anglii i ZSRR. Nadal rozgrywano w nich zaledwie cztery mecze. Kto wygrywał w pierwszym – był już w finale. Walka toczyła się do upadłego, bo wszystkie cztery drużyny grały na podobnym poziomie.
Jeśli coś stanowiło pewną niespodziankę, to tylko postawa Jugosławii. Futbol tego kraju, podobnie jak cała jego gospodarka pod rządami marszałka Josipa Broz-Tity, szukał swojego miejsca między komunizmem a kapitalizmem. Z jednej strony kluby funkcjonowały za pieniądze państwowe, z drugiej – nie było, jak w przypadku pozostałych krajów socjalistycznych, restrykcyjnych zasad regulujących wyjazdy na Zachód piłkarzy i trenerów.
W roku 1966 Partizan Belgrad był pierwszą drużyną klubową ze Wschodu, która dotarła do finału rozgrywek o Puchar Mistrzów. Jak mówiono, miała nawet bardzo duże szanse na zwycięstwo nad Realem, ale w wyniku jakiegoś tajemnego układu poddała się korupcji. Podobno stało się to za przyzwoleniem m.in. prezesa klubu Franjo Tudjmana, który po latach zostanie pierwszym prezydentem niepodległej Chorwacji. Partizan wprawdzie z Realem przegrał (1:2), ale wkrótce jugosłowiańscy piłkarze i trenerzy zaczęli zasilać zachodnie kluby. Dołączyli do tych, którzy wyjechali jeszcze w latach 50.