Blanik nie lubi eliminacji. Stres jest ogromny, wystarczy jeden drobny błąd i lata pracy idą na marne. Polak ma w repertuarze dwa bardzo trudne skoki. Oba mają najwyższą skalę trudności – 7,0. Tylko jeden z zawodników KRLD wykonuje trudniejszy element, ale jego tu nie ma, bo nie zakwalifikował się na igrzyska, a z Blanikiem przegrał podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Stuttgarcie, gdzie nasz gimnastyk zdobył złoty medal.
Sobota: 13.25. Większość miejsc w imponującej National Indoor Stadium zajęta. Blanik szybko wykonuje skok treningowy i przygotowuje się do pierwszej próby. Wśród sędziów oceniających rywalizację skoczków jest Polak Zbigniew Pelc. – Już kiedy Leszek stoi na rozbiegu, skupia na sobie uwagę. Ma w sobie ten magnetyzm, który sprawia, że nie można od niego oderwać wzroku – twierdzi sędzia, były gimnastyk.
25 metrów dynamicznego rozbiegu, naskok, odbicie i lot trwający 2,5 sekundy. Najważniejsze jest lądowanie. – Moje skoki bardzo trudno ustać – potwierdza Blanik już po zakończeniu swojego występu. Długo smarował miodem stół gimnastyczny (dziś to już tylko z nazwy skok przez konia, należałoby raczej mówić skok przez stół). Później wcierał jeszcze magnezję i już był spokojny, że ręce będą miały pewny punkt oparcia podczas odbicia. Kiedy stoi na rozbiegu, jeszcze coś do siebie mówi. Szybko, zdecydowanie. – To są gorzkie, często niecenzuralne słowa. Kiedy czuję, że nogi drżą ze zdenerwowania, muszę przywołać sam siebie do porządku. Skoncentrować się tylko na tym jednym, jedynym skoku. Lęk jest zawsze – przyznaje. – Trzeba go tylko oswoić. I ja już się tego nauczyłem.
Startował jako jeden z pierwszych, więc nie wiedział od razu, które zajmie miejsce. Gratulacje od trenera świadczyły jednak, że jest naprawdę dobrze. – Pierwszy skok był lepszy – twierdzi Andrej Lewit. – Zbliżony do ideału.
– Drugi skok był nieco słabszy, ale też nie mogę mieć do siebie pretensji. Noty były wysokie – mówi polski gimnastyk, który w finale będzie skakał jako ostatni.