Reklama
Rozwiń

Medal odpłynął

Kusznierewicz i Życki na czwartym miejscu. Polacy wygrali ostatni wyścig igrzysk w Zatoce Fushan, ale to było za mało, by wywalczyć miejsce na podium w klasie Star

Aktualizacja: 22.08.2008 02:12 Publikacja: 21.08.2008 19:32

Dominik Życki i Mateusz Kusznierewicz

Dominik Życki i Mateusz Kusznierewicz

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Jedni narzekali na pogodę, drudzy nie, w Qingdao właściwie każdy miał to co lubi i co nienawidzi. Ostatniego dnia, gdy rozgrywano już tylko finałowe wyścigi klas Tornado i Star, było jednak coś specjalnego: ciągła ulewa połączona z porządnym wiatrem, 12-14 węzłów, fala ostra i duża, po prostu zabawa dla ludzi wodoodpornych.

Nastrój igrzysk w odległości 550 km od stolicy robi się tak: niezawodni wolontariusze na lotnisku załatwiają taksówki do mariny. Przy autostradzie na każdej latarni wiszą flagi z logo igrzysk. Jakieś 600 m przed mariną stoi taki sam, jak w Pekinie szlaban, przy szlabanie klasyczna para: policjant i wojskowy.

Zakaz wjazdu pojazdów bez specjalnej przepustki. Taksówkarze nie mają przepustek. Deszcz leje, bagaż w dłoń i już po kilkuset metrach kolejny znajomy widok: bramka magnetyczna, prześwietlanie bagażu, włączyć laptopa, wyłączyć i jesteśmy na olimpiadzie żeglarskiej. Prawie – trzeba jeszcze dojść lub mieć szczęście i dojechać kawałek drogi do morza pasażerskim wózkiem elektrycznym. W marinie płonie na betonowym budynku znicz olimpijski, nieduży, jakieś 4 metry wysokości, stoi mnóstwo flag i rząd wiatraków pokazujących kierunek i siłę podmuchów. W zasięgu wzroku niezwykłe wieżowce na nabrzeżu, dalej skały, spieniona woda, sporo miejsca na przystani, żadnych alg, które niedawno pokryły zatokę, dla żeglarzy raj.

Dla dziennikarzy kilkanaście motorowych pontonów, zapisy chętnych z wyprzedzeniem. Płyniemy, nie wypada nie płynąć po Morzu Żółtym, okazja może się nieprędko powtórzyć. Wolontariusze podają wszystkim nieprzygotowanym foliowe płaszcze przeciwdeszczowe. Nic nie pomogą, ale może będzie cieplej, jak założy się dwa. Fotoreporterzy biorą po kilka, owijają obiektywy i aparaty. Siebie na końcu.

Rutyniarze, w markowych kurtkach i spodniach żeglarskich po kilkunastu minutach nie wyglądają lepiej. Mokro z każdej strony. Najpierw płynęła klasa Tornado, w Polsce zapomniana, chociaż dawno temu pływali w niej Karol Jabłoński i Roman Paszke. Oglądanie regat z wody ma w Qingdao zalety tylko dla ludzi odpornych na chorobę morską. Kilku dziennikarzy, w tym jeden polski oddaje, co należne chińskiemu Neptunowi. Chińczycy są wyrozumiali, w czasie przerwy w wyścigach odwożą osłabionych na stały ląd. W telewizorze, nie ma co kryć, widać nawet lepiej. Dwa helikoptery z kamerami telewizyjnymi pokażą wszystko jak trzeba i jeszcze realizatorzy dołączą animację komputerową, która wykaże różnice z dokładnością 0,1 metra.

Dla większości tych, którzy wybrali pontony liczy się co innego – łopot żagli, słona woda na twarzy i mokre buty. Do wyścigu medalowego klasy Star, w której pływa dziś cała śmietanka współczesnego żeglarstwa, przygotowuje się najlepsza dziesiątka. Szwedzi, Brytyjczycy, Brazylijczycy, Francuzi i Nowozelandczycy byli już mistrzami świata. Polacy nimi są.

Mateusz Kusznierewicz i Dominik Życki zaczęli swą akcję Pekin 3,5 roku temu. Znaleźli sponsorów, świetnego trenera Andrzeja Zawieję, stworzyli spójny program sportowo-marketingowy i prawie dotarli do mety. Po dziesięciu olimpijskich wyścigach zajmowali szóste miejsce. Reguły wyścigu medalowego są proste: punktacja jest podwójna, oznacza to tyle, że więcej można odrobić lub stracić. Polacy nie rezygnowali z medalu, lecz rachunki były jasne – muszą wygrać i liczyć na wyjątkowego pecha tych, którzy ich wyprzedzali. Do złota było za daleko, srebro tylko teoretyczne, brąz w zasięgu śmiałych marzeń.

Prowadzili Szwedzi Fredrik Loof i Anders Ekstroem, przed Brytyjczykami Andrewem Simpsonem i Ianem Percy oraz Brazylijczykami Robertem Scheidtem i Bruno Pradą. Same sławy. Polacy wystartowali nie najlepiej, ósme miejsce na pierwszej boi, strata do Brazylijczyków nieduża, ale przed nimi tłok. W drugą stronę poszło im lepiej, piąta pozycja. Całe mistrzostwo pokazali na kolejnym górnym znaku, popłynęli środkiem, znaleźli miejsce, gdzie wiatr wypchnął ich na prowadzenie. Rzadko dają sobie odebrać taką przewagę, pogoda nie sprawiła przykrej niespodzianki, wygrali.

Za nimi działo się wiele – Szwedzi, już prawie ozłoceni, spadli na ostatnie miejsce, Brytyjczycy wykorzystali szansę i zostali mistrzami olimpijskimi. Prada i Scheidt też skorzystali i zdobyli srebro. Loof i Ekstroem ledwie obronili miejsce na podium, ale cieszyli się i tak, bez protestu wykąpali się burej wodzie zatoki. Polakom do brązu zabrakło czterech punktów straconych we wcześniejszych wyścigach. W tym ostatnim zrobili wszystko co mogli.

Brazylijczycy popłynęli do mariny, bo tam czekały dziewczyny i koledzy. Brytyjczycy nie mogli odmówić sobie rundy honorowej wzdłuż nabrzeża. Flagi narodowe znalazły się natychmiast, pontony dowiozą z brzegu wszystko, także szampana.

Kusznierewicz i Życki zajęli najwyższe miejsce z reprezentantów Polski, nie wyglądali na zmartwionych. Mają szacunek rywali, to widać, każdy podchodził, gratulował, ostatni wyścig zrobił wrażenie. Polacy pierwsi wyciągnęli łódkę i umieścili ją na stojaku. Zrobiło się trochę smutno. To już koniec przygody? Będą znów pływać razem? Czas pokaże.

Olimpiada w Qingdao się skończyła, jeszcze dekoracja na mokro, wiatr nie przestał wiać, deszcz lał jeszcze większy. Wolontariusz chiński mówił z przekonaniem: – Zobacz, tu jest pięknie, jakie domy, jakie plaże, no i znacznie taniej, niż w Pekinie.

Może to jakaś prawidłowość, że medale igrzysk przedzielam czwartymi miejscami. Nie wiem, co dalej, wstrzymamy się z decyzją do końca roku, a może nawet do wiosny przyszłego. To zależy od wielu czynników – przede wszystkim od naszej chęci, ale także od finansowania i sponsorów. Te igrzyska oceniam dużo lepiej, niż w Sydney. Walczyliśmy w takim towarzystwie, że czwarte miejsce to nie jest wstyd. Dostaliśmy mocno w kość. Nie szło nam tak, jak byśmy tego sobie życzyli. Podczas mistrzostw świata żeglowaliśmy po swoje, tu czasami leciała krew z nosa i nic. Zabrakło tych czterech punktów, może nawet do srebra. Będę jednak wspominał te igrzyska dobrze. Tak ładnie je skończyliśmy. Przeżyliśmy jednak horror przed startem, złamała się nam górna listwa w żaglu. Wywiało ją. Furkotał więc nam żagiel, płynęliśmy co najmniej o pięć procent wolniej od innych. Ale popłynęliśmy doskonale taktycznie i nawet, jeśli prędkość nie była super, wszystko dobrze się skończyło.

Jeśli cokolwiek nie grało, to na pewno nie przez Chińczyków. Trzeba im oddać, że to co mieli przygotować, przygotowali świetnie. To ważne, że nam pogoda nie wypaczyła wyników rywalizacji. Ścigaliśmy się w trochę innych warunkach, niż pozostałe klasy. Na końcowy wynik najważniejszy wpływ miały nasze błędy i nasze dobre zagrania. Sądzę, że błędów taktycznych i strategicznych było troszkę za dużo, dobrych pomysłów zbyt mało, ale jeszcze musimy to przeanalizować. Czwarte miejsce? Jestem szczęśliwy. Wyścig medalowy przypieczętował to wszystko, na co pracowaliśmy razem przez lata. Wiadomo, chciałbym zdobyć medal, każdy by chciał, ale mieliśmy tak silną konkurencję, że olimpijski występ nie jest dla nas porażką. Pokazaliśmy, że też potrafimy wygrywać. Gdybyśmy naprawdę świetnie żeglowali, a nie zdobyli medalu, byłoby inaczej, a tak, nie ma czego żałować. Mamy teraz dużo do przemyślenia, co robić z przyszłością, czy razem, czy nie. Plan mieliśmy tylko do czwartku 21 sierpnia.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku