Wnioski są banalne – w ekstraklasie niewiele się zmienia. Spytany o to Henryk Kasperczak odpowiedział, że w porównaniu z czasami, w których on pracował w Krakowie, w ekstraklasie poprawiły się tylko boiska. Kasperczak nie chciał powiedzieć tego wprost, dał jednak do zrozumienia, że skoro piłkarze są przeciętni, to poziom meczów nie może być wysoki.
I tak to mniej więcej wygląda. W tej sytuacji niespodzianką jest zwycięstwo Ruchu nad Wisłą. Mistrzowie Polski przegrali drugi mecz z rzędu, a Paweł Brożek znów nie zdobył bramki. W dodatku Wisła nie przegrała z Legią, Lechem, Polonią czy Bełchatowem, tylko z drużynami słabszymi – najpierw z grającym pierwszy sezon w lidze Śląskiem, a teraz z Ruchem, któremu do czołówki sporo brakuje.
Oczywiście na obronę Wisły można przedstawić argument, że grała bez kontuzjowanego kapitana Arkadiusza Głowackiego i dwóch innych podstawowych piłkarzy ukaranych kartkami – Radosława Sobolewskiego i Marcina Baszczyńskiego.
Tylko jak to świadczy o kadrze mistrza Polski, skoro strata trzech zawodników, nawet tak ważnych, od razu jest odczuwalna w meczu z przeciwnikiem, mającym w składzie piłkarzy słabszych od wiślaków? Czy to też nie mówi sporo o całej lidze? Przecież przeciętny polski kibic wymieni nazwiska większości zawodników Wisły, a z graczami Ruchu będzie miał problemy.
Miernikiem poziomu ligi jest też lista najlepszych strzelców. Paweł Brożek (Wisła) może mówić o udanym roku, ale od niedawno przestał strzelać. Takesure Chinyama (Legia) zdobył dwa gole w Gdańsku, ale gdyby wykorzystał wszystkie okazje, jakie ma, byłby kandydatem do Złotego Buta. Filip Ivanovski (Polonia) w ogóle nie ma sytuacji. Nie widać go w czasie meczu, jego partnerzy rzadko mogą liczyć na rozegranie z nim piłki. Ale robi to, co do niego należy – zdobywa bramki, choć w meczu z Arku akurat mu się to nie udało.