Jeśli jest niedosyt, to dlatego, że reprezentacja grała u siebie, przed gorąco dopingującą publicznością, znakomicie rozpoczęła turniej i nie wykorzystała tej szansy do końca. W dziesięciu mistrzostwach Europy rozegranych od 1991 roku dopiero trzeci raz zespołu gospodarzy zabraknie w fazie finałowej. Wcześniej spotkało to Szwedów (2003) i niespodziewanie Serbów (2005).
Przeszliśmy w tym turnieju drogę od euforii do upokorzenia. Apetyty rozbudziły efektowne wygrane z Bułgarią i Litwą. Hurraoptymizm ostudziła porażka z Turcją, ale szansa na ćwierćfinał wciąż była. Kluczowe spotkanie z Serbią było do wygrania, a połowa meczu ze Słowenią pokazała, że jesteśmy w stanie walczyć i z tym rywalem. Dopiero Hiszpania sprowadziła nas na ziemię.
Postęp jest, bo dwa lata temu w Alicante Polska nie wygrała żadnego meczu, zajmując 13. – 16. miejsce. Ale wówczas w reprezentacji prowadzonej przez Andreja Urlepa z różnych powodów zabrakło Marcina Gortata, Macieja Lampego, Michała Ignerskiego, Krzysztofa Roszyka, Michała Chylińskiego, Krzysztofa Szubargi, a David Logan nie miał jeszcze polskiego obywatelstwa. Teraz mieliśmy najsilniejszy skład, na jaki stać polską koszykówkę. Pięciu z wymienionych tworzyło wyjściowy skład.
We Wrocławiu sprawdził się plan przygotowań do pierwszego meczu w turnieju. Gra pod kosz do Gortata i Lampego, rzuty z dystansu Ignerskiego i szybkie kontrataki z Loganem w głównej roli zaskoczyły Bułgarię i nazajutrz także Litwę. Gdy przeciwnik postawił w obronie twardsze warunki i gdy trzeba go było potraktować w ten sam sposób, atuty się skończyły. Naszą słabą stroną była defensywa. Więcej punktów od Polski traciły w turnieju tylko Litwa, Bułgaria i Izrael. Ciekawe, czy trener Andrej Urlep, spec od obrony, któremu po mistrzostwach w Hiszpanii podziękowano za współpracę, wycisnąłby z tego zespołu więcej?
Czas po zremisowanym EuroBaskecie (nie ma wielkiego sukcesu, nie było klęski) to dobry moment na spokojny obrachunek. Nie chodzi o osobę trenera reprezentacji ani o kadrowiczów, którzy szerokim jak nigdy frontem rozjadą się po zagranicznych klubach. Chodzi o poprawienie sytuacji ich potencjalnych następców. Żeby nie szokowała liczba 325 juniorów uprawiających koszykówkę w ponad 750-tysięcznej Łodzi, gdzie niedawno grała Polska.