Trudno mówić o przypadku. Nie pomagają zmiany trenerów ani próby z nowymi zawodnikami, którzy mają być lepsi i ambitniejsi. Nie są, chociaż teoretycznie trenerzy wybierają ich zdaniem najlepszych, jakich mamy.
[wyimek][b] [link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/11/15/na-budowie/]skomentuj na blogu[/link] [/b][/wyimek]
Franciszek Smuda zachowuje się tak, jak powinien trener. Pamiętamy trenerów zwycięzców, megalomanów, milczków, filozofów i takich, którzy "mieli porażkę wypisaną na twarzy" jeszcze przed rozpoczęciem gry. Smuda zaraża kibiców i swoich piłkarzy optymizmem. Mówi w wywiadzie telewizyjnym, że wystarczą mu trzy dni do zmiany sposobu gry reprezentacji, co w ustach doświadczonego trenera dziwi. Ale po serii porażek właśnie na takie słowa i taką wiarę wszyscy czekają. Doszło bowiem do sytuacji, w której do podtrzymania ducha potrzebne są zabiegi marketingowe.
Smuda trzymał fason także po meczu, ale była to dosłownie dobra mina do złej gry. Wizerunek trenera, czyniącego cuda został nieco nadszarpnięty, ale sam fakt, że trzeba myśleć o reprezentacji w kategoriach cudów, a nie umiejętności piłkarzy i kolejnych trenerów świadczy o głębokim kryzysie.
Rumunia jest dla polskiej reprezentacji pewnego rodzaju punktem odniesienia. Tylko cztery zwycięstwa, odniesione w 33 meczach, rozgrywanych w ciągu 87 lat świadczą o zdecydowanej przewadze przeciwnika. Od porażek z Rumunami rozpoczynali swoją pracę z reprezentacją Ryszard Kulesza i Antoni Piechniczek a Jerzy Engel zremisował z nimi w ostatnim meczu przed eliminacjami do mundialu (bo miał debiutującego wtedy Emmanuela Olisadebe). Potem Piechniczek i Engel odnosili sukcesy, które być może stałyby się też udziałem Kuleszy, gdyby nie jego honorowa dymisja z powodów pozasportowych. Bądźmy więc dobrej myśli, nawet jeśli nie widać za bardzo powodów do optymizmu. Nie z takich kryzysów wychodziliśmy.