Justyna rzeczywiście potrafiła to zrobić, ale wcale nie dlatego, że była silniejsza. Miała większą motywację niż Norweżka. Siedziała jej w głowie ta Bjoergen bardzo głęboko, co dało się wyczuć w rozmowie z reporterem TVP. – O czym pomyślałaś po przebiegnięciu mety? – O tym, że fajnie było wygrać z Marit.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2010/02/28/panna-z-goraca-glowa/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Intuicja psychologa-chałupnika podpowiada mi, że ten złoty medal to w sporej części efekt emocji wywołanych wypowiedziami polskiej narciarki na temat choroby Bjoergen i przyjmowanych przez rywalkę leków, rzekomo poprawiających wydolność. Kowalczyk zdawała sobie sprawę, że zraziła do siebie nie tylko Norwegów, ale i sporą część kibiców w Polsce. Ta atmosfera konfliktu była dla niej potężnym środkiem dopingującym. Nie pierwszy zresztą raz. Wszak scysje z trenerem Aleksandrem Wierietielnym nigdy nie okazały się szkodliwe, a wręcz przeciwnie – prowadziły do coraz większych sukcesów.
Był taki sportowiec, który spisywał się najlepiej, gdy miał przeciwko sobie rywali, sędziów i publiczność. Nazywał się John McEnroe i był genialnym tenisistą. Coś mi się wydaje, że nasza mistrzyni olimpijska z Kasiny Wielkiej też lubi grać przeciwko wszystkim.
Gorąca głowa Justyny Kowalczyk może sprawić, że nasza miłość do niej nie zawsze będzie usłana różami. Ale bez wątpienia będzie usłana medalami. Tego – po niepowtarzalnym finiszu w Vancouver - jestem pewien.