Organizowanie mistrzostw świata w popularnej dyscyplinie co roku mija się poważnie z celem. Przypomina trochę urodziny, które cieszą, gdy się jest młodym, a potem każdy jak najszybciej chciałby o kolejnych zapomnieć. Hokej na swoim koncie naliczył takich imprez już 73 i właśnie kończy 74. Na pewno nie służy to podniesieniu prestiżu imprezy.
Niemieckie mistrzostwa świata mają dodatkowego pecha. Odbywają się kilka miesięcy po igrzyskach olimpijskich w Kanadzie - ziemi obiecanej tego sportu. Wiadomo, że w tym roku w hokeju nic ważniejszego niż finał Kanada - USA się nie zdarzy. W takiej sytuacji walka o mistrzostwo świata to ekstrawagancja. Podnieceni mistrzostwami są tylko ci kibice, których drużyny grają o medale. Reszta świata nawet nie zauważa krążka sunącego po tafli.
Na poważnie grają na pewno gospodarze, którzy dzięki temu są już w strefie medalowej, i Rosjanie, pałający żądzą rewanżu za nieudany występ w Vancouver. Nasi wschodni sąsiedzi śrubują zresztą rekord meczów z rzędu bez porażki i mają ich na koncie 26.
Rosjanie jako jedyni wystawili skład zbliżony do tego, który walczył na igrzyskach. W drugiej fazie mistrzostw do ekipy Wiaczesława Bykowa dołączyli jeszcze: Paweł Dacjuk, Siergiej Gonczar i Jewgienij Małkin (których drużyny odpadły z play off NHL) i dzięki temu w składzie Rosji znalazło się aż 14 olimpijczyków. Dla porównania trener Kanady przywiózł do Niemiec tylko jednego złotego medalistę – Corey Perry’ego. Gry w mistrzostwach świata odmówił m. in. bohater narodowy Sidney Crosby, którego menedżer stwierdził, że zawodnik nie jest zainteresowany udziałem w imprezie. On swój obowiązek już spełnił, prowadząc Kanadę do złota.
Podejście gwiazd do reprezentacyjnych obowiązków znalazło odbicie w wyniku osiągniętym przez reprezentację Klonowego Liścia. Porażka 2:5 w ćwierćfinale z Rosją to nie był przypadek.