Kiedy zabrakło żelaznych faworytów: Egiptu (wygrał trzy ostatnie edycje), RPA czy Nigerii, wydawało się, że sukcesy w tym turnieju podzielą między siebie spokojnie ci z wielkich, którzy zostali na placu boju: Senegal, Ghana albo Wybrzeże Kości Słoniowej.
Dwóch pierwszych drużyn już w turnieju nie ma i obie są na liście ofiar reprezentacji Zambii. Senegalowi i Ghanie nie pomogło nagromadzenie gwiazd światowej piłki. Moussa Sow, Demba Ba, Derek Boateng czy Asamoah Gyan okazali się za słabi na nikomu nieznanych piłkarzy z południa Afryki, prowadzonych przez trenera na dorobku, ściągniętego w zeszłym roku w trybie awaryjnym.
Paradoksalnie, to może być ich siła. Ten turniej jest wielkim oknem wystawowym afrykańskiej piłki, w które patrzą menedżerowie z Europy. Zdolni z Senegalu czy Ghany od dawna grają w Anglii, Francji czy Hiszpanii. Zwalnia się ich w trakcie sezonu na PNA niechętnie, a gdy już wyjeżdżają, przypomina, żeby tylko wrócili bez kontuzji.
Piłkarze Zambii dopiero próbują się dostać na zachód Europy. Dlatego im się chce, bo dla wielu z nich może to być turniej życia i szansa na wygranie przyszłości w którejś z bogatych lig.
Oni jeszcze są anonimowi, ale już zauważeni. I bez względu na wynik finału, w którym w niedzielę zagrają z Didierem Drogbą i jego kolegami z drużyny "Słoni", już mogą się czuć zwycięzcami PNA. Dotychczas piłkarze z Zambii, choć dwa razy grali w finale PNA (1974, 1994), nie byli postrzegani jako łakome kąski i nikt o nich na serio nie walczył. Jeśli już trafiali do Europy, to do podrzędnych klubów.