Reklama

Zambia zagra w niedzielę o Puchar Narodów Afryki

Trochę z przypadku i trochę wbrew możliwościom, Zambia dotarła do finału Pucharu Narodów Afryki (niedziela, 20.15, Eurosport). Tam czeka na nią Wybrzeże Kości Słoniowej i trochę historii

Publikacja: 11.02.2012 00:01

Radość kibiców Zambii

Radość kibiców Zambii

Foto: AFP

Kiedy zabrakło żelaznych faworytów: Egiptu (wygrał trzy ostatnie edycje), RPA czy Nigerii, wydawało się, że sukcesy w tym turnieju podzielą między siebie spokojnie ci z wielkich, którzy zostali na placu boju: Senegal, Ghana albo Wybrzeże Kości Słoniowej.

Dwóch pierwszych drużyn już w turnieju nie ma i obie są na liście ofiar reprezentacji Zambii. Senegalowi i Ghanie nie pomogło nagromadzenie gwiazd światowej piłki. Moussa Sow, Demba Ba, Derek Boateng czy Asamoah Gyan okazali się za słabi na nikomu nieznanych piłkarzy z południa Afryki, prowadzonych przez trenera na dorobku, ściągniętego w zeszłym roku w trybie awaryjnym.

Paradoksalnie, to może być ich siła. Ten turniej jest wielkim oknem wystawowym afrykańskiej piłki, w które patrzą menedżerowie z Europy. Zdolni z Senegalu czy Ghany od dawna grają w Anglii, Francji czy Hiszpanii. Zwalnia się ich w trakcie sezonu na PNA niechętnie, a gdy już wyjeżdżają, przypomina, żeby tylko wrócili bez kontuzji.

Piłkarze Zambii dopiero próbują się dostać na zachód Europy. Dlatego im się chce, bo dla wielu z nich może to być turniej życia i szansa na wygranie przyszłości w którejś z bogatych lig.

Oni jeszcze są anonimowi, ale już zauważeni. I bez względu na wynik finału, w którym w niedzielę zagrają z Didierem Drogbą i jego kolegami z drużyny "Słoni", już mogą się czuć zwycięzcami PNA. Dotychczas piłkarze z Zambii, choć dwa razy grali w finale PNA (1974, 1994), nie byli postrzegani jako łakome kąski i nikt o nich na serio nie walczył. Jeśli już trafiali do Europy, to do podrzędnych klubów.

Reklama
Reklama

Szybki rzut oka na ich skład nasuwa pytanie, jak ci zawodnicy mogli sobie poradzić z dużo bardziej znanymi rywalami? Gwiazda reprezentacji Christopher Katongo grał przez parę lat w Europie, nawet w niemieckiej Arminii Bielefeld, ale teraz zakotwiczył w chińskim Henan Construction.

Najbardziej doświadczonego napastnika Jamesa Chamangi nikt do Europy nigdy nie zaprosił. Teraz od kilku lat występuje w Chinach (Dalian Shide). Isaac Chansa grał dwa lata w szwedzkim Helsingborgs. Furory nie zrobił i wrócił do Afryki. Tak można by opisać losy niemal wszystkich.

Wyjątki w tej wyliczance to Emmanuel Mayuka i Chisamba Lungu – obaj są młodzi i zdolni. Mayuka (gra w Young Boys Berno) strzelił Ghanie gola decydującego o awansie do finału.

W takiej sytuacji pozbycie się gwiazdy zespołu mogło być uznane za szaleństwo, ale selekcjoner Herve Renard postawił na dyscyplinę i na tym wygrał.

Clifford Mulenga i kilku kolegów tuż przed turniejem złamało regulamin (czytaj: poszło się zabawić) i zostali przyłapani. Większość przeprosiła i poddała się karze, ale Mulenga, o którym mówią, że interesował się nim kiedyś Real Madryt, obrał kurs kolizyjny. Renard się nie zawahał. Mulenga wyleciał z hukiem ze zgrupowania i stracił szansę na to, żeby sukces spłynął także na niego.

Renard pokazał, że z nim żartów nie ma i teraz piłkarze karnie idą w rządku za jego poleceniami. On, tak jak i jego zawodnicy, może na tym turnieju dużo wygrać i zapewnić sobie pozycję w futbolu na lata.

Reklama
Reklama

Niezbyt znany piłkarz i trener na dorobku przejął reprezentację za pięć dwunasta, już po zakończeniu eliminacji. Jego poprzednik Dario Bonetti przeprowadził drużynę przez eliminacje i nie zamierzał nigdzie się z Zambii ruszać, ale szefowie federacji zdecydowali inaczej. Według nich zespół "nie prezentował swojego pełnego potencjału" i gdy teraz patrzy się na osiągnięty wynik trudno odmówić im racji.

Awans do finału to znakomity wynik, ale ile w tym zasługi Renarda, ciężko ocenić. Miał niecałe trzy miesiące na przygotowania i na pewno bazował na tym, co odziedziczył po Bonettim.

Od siebie mógł dodać odpowiednią motywację i dobór taktyki, ale najważniejsze, że piłkarze w niego uwierzyli. Zresztą, w Zambii bardzo na niego liczyli. Gdy w październiku po raz drugi w życiu miał podpisać kontrakt z tamtejszą federacją, o jego przylocie poinformowało na swoich stronach internetowych nawet ministerstwo spraw wewnętrznych.

Renard o tym wie i dlatego nie waha się czasami wpadać w patos, mówiąc o przywiązaniu do kraju, który dał mu szansę wypłynięcia na szerokie wody. – Trzeba walczyć za flagę, za barwy, które się reprezentuje – mobilizował swoich zawodników kilka dni temu. Do walki zobowiązuje ich nawet przydomek drużyny, która jest nazywana Miedzianymi pociskami.

Chwilę później Renard dodał: – Podniesienie pucharu w Libreville byłoby fantastycznym hołdem dla tych, którzy zginęli w służbie ojczyzny – wspominał katastrofę lotniczą z 1993 roku.

Tamta tragedia wydarzyła się niedaleko stolicy Gabonu. Samolot zambijskiej armii z piłkarzami reprezentacji na pokładzie spadł do oceanu tuż po starcie z lotniska w Libreville, a po drodze do Dakaru miał jeszcze zatankować paliwo w stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej, Abidżanie.

Reklama
Reklama

Teraz Renard i jego chłopcy zagrają dla swoich poprzedników.

 

Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama