I oto los wyciągnięty przez UEFA sprawił, że latem 1959 r. reprezentacja Hiszpanii, z gwiazdami Realu (Alfredo di Stefano, Francisco Gento, Enrique Mateos) oraz Barcelony (Luis Suarez, Juan Tejada, Fernando Olivella), przyjechała do Polski na mecz eliminacyjny do pierwszych mistrzostw Europy. W konfrontacji z takimi asami nie mieliśmy szans. Przegraliśmy 2:4 na Stadionie Śląskim i 0:3 w Madrycie.
Następnym przeciwnikiem Hiszpanów był Związek Radziecki. Ponieważ Madryt i Moskwa nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych, Hiszpanie postanowili na mecz nie jechać. FIFA nie miała wyjścia – ukarała ich walkowerem. Do następnej rundy awansowali Rosjanie, którzy pół roku później w Paryżu wygrali pierwsze mistrzostwa, po finałowym zwycięstwie nad Jugosławią 2:1.
Historia bywa przewrotna. Cztery lata później, w roku 1964, gospodarzem mistrzostw była Hiszpania. Dotarła do finału, w którym zmierzyła się właśnie ze Związkiem Radzieckim. Tym razem mecz odbywał się w Madrycie. Franco odgrywał rolę gospodarza. Mistrzostwa przypadły na szczególny czas. Stosunki polityczne między obydwoma krajami miały temperaturę lutego w Krasnojarsku. Hiszpania zamknęła się za Pirenejami, Real jeszcze kąsał, ale zęby mu próchniały. A Rosjanie czuli się panami świata. Może w konflikcie kubańskim Nikicie Chruszczowowi za bardzo nie wyszło, ale trzymał fason, waląc butem o pulpit mównicy w siedzibie ONZ i szczycił się pierwszym kosmonautą na świecie.
Związek Radziecki miał bardzo dobrych piłkarzy, a bramkarz Lew Jaszyn do dziś cieszy się opinią najlepszego na tej pozycji w historii futbolu. Franco sporo ryzykował, idąc na stadion. Hiszpanie szybko zdobyli prowadzenie, goście za chwilę wyrównali i przez pozostałe 80 minut trwała zażarta walka. Rosjanie nie mogli liczyć na doping swoich kibiców, bo nie zezwolono im na wyjazd w obawie, że nie znajdą drogi powrotnej. Hiszpanie mieli lepszą sytuację. Sześć minut przed końcem meczu Marcelino pokonał Jaszyna i Franco mógł odetchnąć.
Agonia ZSRR
Drugi raz polityka wkroczyła na boisko w roku 1992, przed turniejem w Szwecji. Forma ingerencji była drastyczna, ale nieunikniona. Jugosławia i Związek Radziecki wywalczyły awans do finałów, ale nie było pewności, czy w nich wystąpią. Na Bałkanach toczyła się wojna domowa, a Kraj Rad się rozpadał. UEFA postawiła ultimatum federacji obydwu krajów, żądając jasnego postawienia sprawy: gracie czy nie. Obydwie federacje potwierdziły udział swoich reprezentacji, ale zagrała tylko jedna. Właściwie trudno nawet napisać, jaka to była drużyna. Pierwsze miejsce w eliminacjach zajął bowiem Związek Radziecki, ale kiedy turniej się zaczynał, takiego państwa już nie było. Rosjanie wystąpili więc jako Wspólnota Niepodległych Państw. Ironią losu, znakiem czasu i powodem do przewracania się Włodzimierza Iljicza w mauzoleum było to, że rosyjski napis „CCCP" na koszulkach piłkarzy zastąpił angielski „CIS": Commonwealth of Independent States.
Z 20 piłkarzy kadry na turniej 11 było już zawodnikami klubów zachodnich. Była to reprezentacja tworu, z którym nikt się nie identyfikował. W drużynie znaleźli się zawodnicy kilku narodów, które dziś mają swoje państwa. Wtedy nie mieli żadnych motywacji, aby narażać kości dla dobra, które przestało być wspólne. Nie dość, że nie wygrali żadnego meczu, to jeszcze ponieśli zawstydzającą porażkę ze Szkocją 0:3. Coś takiego w czasach imperium sowieckiego nie mogłoby się zdarzyć.