Ma ponad dwa metry wzrostu przy szczupłej sylwetce, imię po Yannicku Noahu, bo ojciec kocha tenis, i już dwa złote medale w Londynie. Czyta Baudelaire'a i Marqueza, cytuje po startach Monteskiusza („Powaga jest pancerzem głupców" - tłumaczył swoją ochotę do żartów), a najchętniej opowiada o swoim trenerze cudotwórcy Fabrisie Pellerinie.
To Pellerin, meloman i gitarzysta, który każe swoim pływakom trenować w rytm muzyki, zrobił z dwudziestoletniego Yannicka Agnela największą na razie gwiazdę olimpijskiego basenu. A z Francji potęgę, która ustępuje teraz tylko chińskiej. W Nicei u Pellerina, który cztery lata temu doprowadził do mistrzostwa olimpijskiego Alaina Bernarda, trenuje też Camille Muffat, kolejna złota medalistka z Francji.
Czas rekordów nie minął
Nowa francuska potęga przypłynęła kraulem. Muffat wygrała finał 400 m, kończąc rządy Włoszki Federiki Pellegrini. Agnel najpierw na ostatniej zmianie sztafety 4 x 100 m dopadł Ryana Lochte, wyprzedził i zabrał Amerykanom złoto, a potem wygrał też na 200 m, gdzie Lochte został niespodziewanie bez medalu.
Ruta Meilutyte w finale na 100 metrów sunęła żabką jak maszyna do szycia
Francuz zapłacił za te dwa wyścigi wczoraj, gdy miał problemy w eliminacjach 100 m kraulem. Awansował, ale wyprzedził go m.in. Konrad Czerniak (półfinały odbyły się po zamknięciu tego wydania gazety, podobnie jak półfinał 200 m motylkiem z Otylią Jędrzejczak i finał tej konkurencji wśród mężczyzn z Pawłem Korzeniowskim).