Londyn 2012: egzotyczni olimpijczycy

Na igrzyskach zawszą są tacy, którzy wygrywają inaczej i w ten sposób zarabiają na pięć minut sławy. W Londynie tę kategorię wygrał niby-wioślarz z Nigru, Hamadou Djibo Issaka

Publikacja: 04.08.2012 01:01

Hamadou Djibo Issaka

Hamadou Djibo Issaka

Foto: AFP

Było jak zawsze w takich przypadkach: większość ścigała się o awans, on długie minuty majestatycznie płynął za stawką wśród krzyków i oklasków, po to, by dopłynąć. Na pomoście czekała gromada reporterów, bo igrzyska są przecież także dla tych, którzy chcą wziąć udział.

Djibo dopłynął i z pomocą tłumacza wyjaśnił światu, że ma 35 lat, był kiedyś pływakiem, wziął się za wiosła w listopadzie ubiegłego roku, prawdziwą łódkę zobaczył trzy miesiące temu jak wyjechał z kraju do Egiptu na trening, bo w ojczyźnie żadnej takiej nie ma; że prawdziwy kostium wioślarza dostał już na igrzyskach od ekipy Nowej Zelandii, i że „nie ma żadnej techniki, tylko siłę”. I oczywiście pojawi się na torze w Rio de Janeiro za cztery lata, większy i silniejszy, choć tuż przed czterdziestką.

Potem dodał jeszcze kilka istotnych szczegółów: jest z zawodu ogrodnikiem i potrafi dbać o baseny, z tego też powodu miał czasem możliwość ćwiczyć wiosłowanie w dziecięcym brodziku. Rozwiedziony, dwójka dzieci. Pomysł i ogólną wiedzę o swym nowym sporcie zaczerpnął, rzecz jasna, z telewizji.

Dziennikarze lubią takie postaci, także dlatego, że mogą potem barwnie pisać o swym bohaterze: Hamadou Hipopotam, albo Djibo the Bibo (od nazwy Wielkiego Ptaka w niemieckiej wersji Ulicy Sezamkowej).

Afrykański kraj jest oczywiście bardzo dumny z powodu osiągnięcia swego sportowca. Działacze, którzy przyjechali z Djibo na igrzyska, oświadczyli, iż Niger już chyba za miesiąc zakupi cztery łodzie dla swego wioślarza, bo wioślarz ma potencjał i może się znacznie poprawić. – Mamy rzeki, mamy jeziora, mamy szansę rozwijać wioślarstwo w naszym pięknym i dużym kraju – opowiadali z olimpijskim optymizmem.

W jednym mają rację, Niger to spory kraj, dwa razy większy niż Teksas, tylko 80 procent pokryty przez Saharę. Walka z suszą i atakami pustyni to główne zajęcie mieszkańców, o ile nie muszą ich bardziej martwić kolejne przewroty i zmiany władz. Ropa i uran niby jest gdzieś pod piaskiem, ale jakoś nie bardzo udaje się je znaleźć i poprawić bilans płatniczy. Niewolnictwo zostało tam oficjalnie zakazane w 2003 roku (choć organizacje walczące o prawa człowieka mają wątpliwości, jak jest naprawdę). Ten dzielny kraj wysłał jednak na igrzyska całą szóstkę olimpijczyków, wśród których był także 14-letni pływak.

Hamadou Djibo Issaka i jemu podobni znajdują się na igrzyskach dzięki temu, że Międzynarodowy Komitet Olimpijski ma program rozwoju sportu poza krajami mającymi w tej dziedzinie utrwalone tradycje. Przyznawane z tej okazji dzikie karty są jednym ze sposobów zachęty do startów poza surowymi limitami sportowej doskonałości.

 

W Londynie też jest taka gromadka, z której kaprys mediów wybrał Hamadou Djibo Issakę. Oficjalnie chodzi o „wzmocnienie zasady uniwersalnego uczestnictwa”, w praktyce chodzi raczej o to, by sportowe imperium MKOl zdobywało nowe kontynenty, trwało i miało dobrą prasę.

Dlatego co dwa lata (zimowe starty olimpijskie narciarzy z Afryki też wchodzą w ten kanon) słyszymy o brytyjskim skoczku narciarskim Eddim „Orle” Edwardsie, kenijskim narciarzu Philipie Boycie, sławnym pływaku Eriku „Węgorzu” Moussambanim z Gwinei Równikowej, sprinterach z Samoa lub Vanuatu lub pływakach z Wysp Cooka i Palestyny.

W Londynie miała swe szanse łuczniczka z królestwa Bhutanu Sherab Zam, dostała je także 17-letnia pływaczka Nada Akarji z Kataru, która z dumą głosiła, że jej celem jest pobicie granicy 30 sekund na 50 m stylem dowolnym. Z Afganistanu przyjechał z dziką kartą judoka Ajmal Faizada, który przez lata trenował od 5 rano, by od 8 malować auta i po południu wracać na trening. Jedyna kobieta w ekipie, sprinterka Tahmina Kohistani najbardziej bała się tego, że chłopcy filmujący komórkami jej ćwiczenia w Kabulu puszczają je potem w internecie, a to nie wszystkim ważnym osobom się podobało. Brak równej bieżni, prądu, stopera czy prawdziwych butów z kolcami przeszkadzał mniej.

Gdyby szukać prawdziwie olimpijskiego ducha w uprawianiu sportu, to ekipa z Afganistanu ma chyba znacznie więcej pasji niż naśladujący Erika „Węgorza” Djibo the Bibo. Wystarczy spytać szefa komitetu olimpijskiego generała Muhammeda Zahira Aghbara, który w czasach aktywnej walki z Rosjanami grał w narodowej drużynie piłki ręcznej. Łatwo nie było, piłki i siatki sprowadzał w lotniczych transportach broni z Tadżykistanu, więc generał Ahmad Shah Massoud też nie był zadowolony. Teraz generałowi Aghbarowi marzy się afgański zespół piłki wodnej, nawet jeśli drużynom dzikich kart olimpijskich działacze nie dają.

Było jak zawsze w takich przypadkach: większość ścigała się o awans, on długie minuty majestatycznie płynął za stawką wśród krzyków i oklasków, po to, by dopłynąć. Na pomoście czekała gromada reporterów, bo igrzyska są przecież także dla tych, którzy chcą wziąć udział.

Djibo dopłynął i z pomocą tłumacza wyjaśnił światu, że ma 35 lat, był kiedyś pływakiem, wziął się za wiosła w listopadzie ubiegłego roku, prawdziwą łódkę zobaczył trzy miesiące temu jak wyjechał z kraju do Egiptu na trening, bo w ojczyźnie żadnej takiej nie ma; że prawdziwy kostium wioślarza dostał już na igrzyskach od ekipy Nowej Zelandii, i że „nie ma żadnej techniki, tylko siłę”. I oczywiście pojawi się na torze w Rio de Janeiro za cztery lata, większy i silniejszy, choć tuż przed czterdziestką.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Sport
Witold Bańka i WADA kontra Biały Dom. Trwa wojna na szczytach światowego sportu
Sport
Pomoc przyszła od państwa. Agata Wróbel z rentą specjalną
Sport
Zmarł Andrzej Kraśnicki. Człowiek dialogu, dyplomata sportu
SPORT I POLITYKA
Kto wymyślił Andrzeja Dudę w MKOl? Radosław Piesiewicz zabrał głos
Sport
PKOl ma nowego sponsora. Radosław Piesiewicz obiecuje, że to dopiero początek