Było jak zawsze w takich przypadkach: większość ścigała się o awans, on długie minuty majestatycznie płynął za stawką wśród krzyków i oklasków, po to, by dopłynąć. Na pomoście czekała gromada reporterów, bo igrzyska są przecież także dla tych, którzy chcą wziąć udział.
Djibo dopłynął i z pomocą tłumacza wyjaśnił światu, że ma 35 lat, był kiedyś pływakiem, wziął się za wiosła w listopadzie ubiegłego roku, prawdziwą łódkę zobaczył trzy miesiące temu jak wyjechał z kraju do Egiptu na trening, bo w ojczyźnie żadnej takiej nie ma; że prawdziwy kostium wioślarza dostał już na igrzyskach od ekipy Nowej Zelandii, i że „nie ma żadnej techniki, tylko siłę”. I oczywiście pojawi się na torze w Rio de Janeiro za cztery lata, większy i silniejszy, choć tuż przed czterdziestką.
Potem dodał jeszcze kilka istotnych szczegółów: jest z zawodu ogrodnikiem i potrafi dbać o baseny, z tego też powodu miał czasem możliwość ćwiczyć wiosłowanie w dziecięcym brodziku. Rozwiedziony, dwójka dzieci. Pomysł i ogólną wiedzę o swym nowym sporcie zaczerpnął, rzecz jasna, z telewizji.
Dziennikarze lubią takie postaci, także dlatego, że mogą potem barwnie pisać o swym bohaterze: Hamadou Hipopotam, albo Djibo the Bibo (od nazwy Wielkiego Ptaka w niemieckiej wersji Ulicy Sezamkowej).
Afrykański kraj jest oczywiście bardzo dumny z powodu osiągnięcia swego sportowca. Działacze, którzy przyjechali z Djibo na igrzyska, oświadczyli, iż Niger już chyba za miesiąc zakupi cztery łodzie dla swego wioślarza, bo wioślarz ma potencjał i może się znacznie poprawić. – Mamy rzeki, mamy jeziora, mamy szansę rozwijać wioślarstwo w naszym pięknym i dużym kraju – opowiadali z olimpijskim optymizmem.