- Dlaczego jestem taki radosny? A czy wy mnie kiedyś widzieliście smutnego? - mówił Grzegorz Lato do dziennikarzy pod drzwiami sali, w której zebrał się w czwartek zarząd PZPN. To było pierwsze posiedzenie, od kiedy okazało się, że prezes nie zebrał rekomendacji wymaganych przy zgłoszeniu do wyborów (26 października) i że czas obecnej ekipy dobiega końca.
Zarząd obradował w jednej sali, a w drugiej rzecznik i sekretarz generalny związku ogłaszali oficjalnie, ilu kandydatów będzie walczyć o fotel prezesa (zgodnie z wcześniejszymi informacjami pięciu: Stefan Antkowiak, Zbigniew Boniek, Roman Kosecki, Zdzisław Kręcina, Edward Potok), ilu o miejsce w zarządzie (35), ilu w Komisji Rewizyjnej (29).
- Wszystkim kandydatom życzę wszystkiego najlepszego i o żadnym złego słowa nie powiem. Ja popsułem wizerunek związku? Powiem wam, co trzeba zrobić, żeby był dobry: wygrać za trzy tygodnie z Anglią - mówił Lato. Od dalszych komentarzy na razie się uchylił.
Prezes nadrabiał miną w korytarzu, ale na sali obrad już tak wesoło nie było. - Same wzajemne pretensje i rozliczenia - relacjonował jeden z członków zarządu. Władze PZPN dryfują już od marca, bo wtedy działacze zaczęli się na dobre odwracać od Laty. Ale teraz jest oczywiste, jak niewielu ich przy nim zostało. I że dla takich członków zarządu jak Ireneusz Serwotka czy Zbigniew Lach to już koniec bycia przy władzy. A do tego dochodzą inne konflikty w zarządzie. Krzywo patrzą na siebie dwaj kandydujący baronowie, Stefan Antkowiak i Edward Potok, bo ten drugi najpierw zachęcił pierwszego do walki o prezesurę, zaproponował, że będzie u niego wiceprezesem i zapewni poparcie, apotem sam wystartował.