Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Do telewizji trafił w 1969 roku. Pierwszy poważniejszy sprawdzian stanowiła obsługa mityngu im. Janusza Kusocińskiego. Zawody komentował razem z innym dziennikarskim żółtodziobem - Wiesławem Johannem, później gwiazdą palestry. Sprawozdanie oceniono pozytywnie, chociaż Hopfera zżerała trema. Nigdy się jej nie pozbył. "Wiedział, jak udawać naturalność. Ekran uskrzydlał Tomka, a zarazem krańcowo go eksploatował" - wspominał Mariusz Walter.
"Nie potrafił faulować. Dziwił się, że można przez całe życie iść, mając tylko łokcie i plecy. Nie potrzebował ich, bo miał talent, osobowość, wiedzę, szacunek dla pracy i przyjaźni. Stał się obiektem ataków, gdyż pracował wśród ludzi pozbawionych skrupułów. Był samotnym średniodystansowcem" - uważał telewizyjny zwierzchnik, Jerzy Ambroziewicz. Hopfer świetnie radził sobie w roli konferansjera "Studia 2" - sztandarowego programu lat siedemdziesiątych.
Był też niestrudzonym animatorem biegania. Sam truchtał regularnie po Lasku Bielańskim i wpadł na pomysł spopularyzowania tej formy rekreacji za pośrednictwem szklanego ekranu. Tak powstał cykl: "Bieg po zdrowie", przekształcony później w serię "Biegaj razem z nami". Z inicjatywy Hopfera zorganizowano w Warszawie Maraton Pokoju.
Nominacja na szefa redakcji sportowej TVP go zaskoczyła. Nie palił się do objęcia tego stanowiska, ponieważ wiązało się ono raczej z urzędowaniem niż dziennikarstwem. Nie potrafił długo wysiedzieć za biurkiem. Był zbyt wrażliwy, by rozstrzygać spory, których na początku lat osiemdziesiątych nie brakowało. Po kilku miesiącach złożył dymisję i powrócił na etat szeregowego dziennikarza. Sądził, że będzie mógł wrócić do ukochanej publicystyki. Jego filmy: "Polacy na Wembley", "Tytani" i "Jutro finał", należą przecież do kanonu sportowego dokumentu. Na przeszkodzie stanęła choroba. Do dolegliwości gastrycznych doszły nerwice i depresje. Coraz częściej przebywał na zwolnieniach.