Tabloidyzacja mediów pociągnęła za sobą nieuchronnie tabloidyzację sportu. W natłoku pseudosportowych newsów kibice tracą orientację, co jest ważne, a co informacyjnym śmieciem.
Jednym z pierwszych sportowców – ofiar tabloidyzacji – był zmarły siedem lat temu George Best, znakomity piłkarz Manchesteru United. Brytyjskie media traktowały go jak gwiazdę estrady czy filmu. Został „piątym Beatlesem”. Zdjęcia z brawurowych występów George’a w nocnych klubach, jego licznych kobiet, stały się ozdobą tabloidów. Tak powstała legenda Besta: w nocy pije i bawi się, a w dzień strzela bramki. Najgorsze, że George w tę legendę uwierzył i dlatego skończył z wielką piłką, gdy miał 28 lat, a umarł z przeszczepioną wątrobą niecałe 30 lat później.
David Miller, znakomity komentator sportowy „Daily Telegraph”, dziś już na emeryturze, wspominał, że w latach 60. na Wyspach gwiazdy sportu dopuszczały dziennikarzy do niespotykanej dziś konfidencji. Podróżowali oni z piłkarzami na mecze, a potem razem szli na piwo. Często łączyła ich przyjaźń. Ale towarzyszyła temu niepisana umowa, że treści szczerych rozmów, a tym bardziej pikantnych szczegółów życia prywatnego, ujawniać nie wolno.
Nowa narracja
Tę zasadę wobec Besta dziennikarze złamali, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że piłkarz też wziął udział w tej grze i zaprzągł tabloidy do budowy własnej popularności. Tak narodził się nowy rodzaj sportowej narracji, w której to, co się dzieje na stadionie czy w sportowej hali, miesza się z prywatnym życiem sportowców, zasłyszaną gdzieś plotką i konfabulacją.
Przekroczono Rubikon i od tej pory ani media, ani sportowcy już nie oglądali się za siebie. Okazało się, że umiejętnie lansowani herosi stadionów mają potencjał medialny nie mniejszy niż gwiazdy Hollywood czy muzyki pop. Sportowcy przepoczwarzyli się w celebrytów.