Team orders to polecenie przepuszczenia kierowcy tego samego zespołu. Jest to praktyka, której zakazują przepisy, jednak właściciele drużyn znajdują różne sposoby, by je obejść. Tak było w GP Bahrajnu, gdy zawodnik McLarena Sergio Perez wściekle atakował swojego kolegę, Jensona Buttona. Wtedy kierownictwo kazało Meksykaninowi jechać spokojniej. Po wyścigu pojawiły się pierwsze głosy mówiące o tym, że McLaren złamał zasady. Jednak szybko one ucichły, gdyż jazda Pereza rzeczywiście była agresywna. Jednak po GP Hiszpanii ponownie mówiono o tym, że brytyjski zespół zastosował team orders. Pod koniec zawodów Perez musiał przepuścić Buttona. Oficjalnym powodem takiej decyzji był fatalny stan opon w samochodzie meksykańskiego kierowcy.

- Sergio sam nam powiedział, że jego opony nie wyglądają najlepiej – opowiada Martin Whitmarsh, szef McLarena. – Nie chcieliśmy, żeby jechał bez gumy na kołach. A było już naprawdę blisko. To nie była decyzja taktyczna, ale praktyczna.

Ostatecznie Perez dojechał na metę dwie sekundy po swoim brytyjskim koledze. Lecz obaj kierowcy nie mogą zaliczyć wyścigu do udanych. Zakończyli go na 8. i 9. pozycji. To bardziej martwi Whitmarsha, niż zarzuty o niedozwolone zachowania. Jednak zaznacza, że zespół ceni walkę, która jest kwintesencją F1. Dlatego też nie ma zamiaru zakazywać jej zawodnikom.

Sam Perez potwierdza na twitterze słowa swojego szefa. Według Meksykanina nie było mowy o jakiejkolwiek ingerencji władz zespołu w końcowy wynik wyścigu.

- Chcę wszystkim powiedzieć, iż przez radio informowałem o tym, że moje opony się kończą. Nie ma mowy o żadnym team order – twierdzi Sergio Perez.