To jest pewnego rodzaju dowód na brak logiki w nawet najlepiej zorganizowanym i ułożonym świecie futbolu. Rok temu Chelsea prowadził trener Roberto Di Matteo, traktowany jako jeden z niegodnych następców Jose Mourinho. Kiedy w roku 2008 Chelsea pierwszy raz dotarła do finału Ligi Mistrzów miała trenera tymczasowego, Avrama Granta. Teraz jej menedżerem jest Rafael Benitez, którego kibice, delikatnie mówiąc, nie darzą sympatią, więc wiadomo, że za chwilę ze Stamford Bridge odejdzie.
Benitez to jest poważny facet, który zdobywał już Puchar Mistrzów z Liverpoolem (to wtedy na linii bramkowej tańczył Jerzy Dudek), Puchar UEFA z Valencią i Klubowy Puchar Świata z Interem. Ale w Chelsea się nie przyjął.
Oglądając finał Ligi Europejskiej kibicowałem Benfice. Ze względu na tradycje, Eusebio, który pół wieku temu był najlepszym napastnikiem Europy i połowy świata a wczoraj przyszedł na stadion o kuli. I dlatego, że zawsze jestem za biedniejszymi. A jak się nie ma pieniędzy, to się ma pecha.
Do Chelsea nic nie mam. Wprost przeciwnie. Gdybym w roku 1966 zrozumiał co do mnie napisała, odpowiadając na list ucznia liceum z Warszawy, gdybym miał wtedy pięć funtów i możliwości przesłania ich na Stamford Bridge razem z wypełnionym formularzem, byłbym dziś zapewne najstarszym w Polsce członkiem klubu kibica Chelsea.
To był wtedy angielski klub, grał w nim Bobby Tambling, którego rekord strzelecki Frank Lampard pobił dopiero teraz. Lamparda zresztą nie było na świecie a jego ojciec, też Frank, grał dla West Ham, razem z Bobbym Moore, Geoffem Hurstem i Martinem Petersem, czyli trzema mistrzami świata. Tambling był przeciętnym grajkiem, ale angielskim, a to działało na wyobraźnię. Tym bardziej, że Anglia była mistrzem świata.