Gorączka narasta: co mecz kadry to głośniejszy lament, że znów Polacy Borussii nie dorównali, znów się Błaszczykowski zakiwał, Lewandowskiemu się nie chciało, a nieogarnięty trener nie chce korzystać z gotowych podpowiedzi. Borussia z trzema Polakami zamiast kołem napędowym staje się powoli kamieniem młyńskim u szyi. My, Polacy, w westfalskich klimatach się kochamy, i mamy tu dostać natychmiast: gole Lewandowskiego hurtem, gegenpressing i Fornalika z uśmiechem Juergena Kloppa. A dostajemy jakiś wyrób borussiopodobny, i to drugiej świeżości.
Może dobrze, że Lewandowski chce z Dortmundu odejść, bo zmienimy refren, zanim nas zanudzi w kolejnych eliminacjach. Szkoda Euro 2016 na powtarzanie tych zaklęć. Nie będziemy Borussią, nie tylko dlatego, że nie mamy Reusa, Hummelsa i Gundogana. Nam na razie wręcz nie wolno nią być, bo to nie jest styl gry dla każdego. Tak jak nie każdy może sobie powiedzieć, że jutro pobije rekord w maratonie, bo to nie jest kwestia chcenia albo niechcenia. Próbując naśladować Borussię, a nie mając jej 22 płuc, można sobie najwyżej zrobić krzywdę. W Dortmundzie też coś o tym wiedzą, bo sobie zrobili krzywdę, zbyt mocno zaczynając finał Ligi Mistrzów. Nawet im się zdarza przeliczyć z siłami.
Juergen Klopp nie wziął sobie byle Polaków, by ich odmienić swoją hipsterską mocą. On wziął Polaków z wybitnymi predyspozycjami, ale też wbudował ich w otoczenie wybitnie zsynchronizowane. W Borussii albo coś robią wszyscy, albo nie robi nikt. Jeśli pressing, to jako wojna totalna, a nie partyzantka. A reprezentacje w dzisiejszych czasach ekspresowych zgrupowań to mniej lub bardziej partyzantki. I dortmundzki styl się na razie wydaje w reprezentacyjnym futbolu niepodrabialny, nawet dla wybitnych. Nawet gdy Borussia była mistrzem, reprezentacja Niemiec kopiowała Bayern i jego grę na posiadanie piłki. Tak jak reprezentacja Hiszpanii w styl Barcelony wstawiała znacznie więcej bezpieczników niż sama Barcelona.
Jeśli dziś cierpimy, to nie dlatego, że za mało w naszej kadrze jest Borussii z ostatniego sezonu, tylko za mało wspomnianych bezpieczników. Może jeszcze jednego defensywnego pomocnika, a może środkowego obrońcy, który byłby dowódcą, bo od kilku lat mamy tylko szeregowych. Czasem nawet dobrych szeregowych, ale jednak bez talentu do dowodzenia i organizacji. Dlatego od czasów Franciszka Smudy nieprzerwanie problemem reprezentacji jest to, że to drużyna na jeden cios. Każdemu możemy strzelić bramkę, ale i nam każdy może. Zmarnowaliśmy prowadzenie z Grecją w Euro 2012, zmarnowaliśmy w Czarnogórze i Mołdawii w eliminacjach, zmarnowaliśmy też wysiłek włożony w szaleńczą pogoń za Ukrainą w Warszawie, bo przecież i w tamtym meczu zdarzyły się fragmenty, gdy byliśmy wielcy. Ale zostało inne wspomnienie, to które się staje znakiem rozpoznawczym kadry: beznadziejnej drugiej połowy, bez wiary i przyspieszenia. Chcieliśmy Borussii, to ją mamy: ale nie tę z ostatniej Ligi Mistrzów, tylko tę chwilami całkiem efektowną, ale do bólu naiwną drużynę, która w dwóch poprzednich sezonach poprzegrywała wszystko w Europie. Chyba nie tędy droga.
Że Waldemar Fornalik to rozumie, nie mam wątpliwości. Że wybrał inną drogę – na razie nie ma dowodów. Nie wiemy, jaki ta reprezentacja ma właściwie styl i gdzie chce dojść. Trudno znaleźć mecz, w którym w obu połowach byłaby tą samą drużyną. Może rzeczywiście warto Fornalika zostawić przynajmniej do końca eliminacji, żeby mógł nam tę odpowiedź dać. Nie jest tak nijakim trenerem, jak go dziś malują, tak jak nie był tak królewski, jak go malowali tuż po remisie z Anglią. Argumenty za jego pozostaniem na pewno są, jest też jedna prośba: gdy trener przed ważnymi meczami wydzwania z rana do dziennikarzy, bo zrobił prasówkę i czuje się dotknięty, to znak, że się komuś zaczynają mylić role. Tak się autorytetu nie buduje. W PZPN jest już biuro prasowe, całkiem sprawne. Trenerzy niech trenują, a nie dzwonią. Żeby jesienią Polskę, a nie Borussię zobaczyć.