Kiedy alpiniści zeszli kuluarem około 100 m w dół, Kaczkan spostrzegł, że Hajzer nie schodzi, ale gwałtownie spada. Przeleciał obok niego i runął w 400-metrową przepaść. Kaczkan nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, był w szoku. Kiedy dotarł do przełęczy Gaszerbrum Col, odnalazł Hajzera, który już nie żył.
– Ciało Artura leży dość blisko obozu drugiego. Teren jest tam jednak trudny, schodząc trzeba minąć wiele lodowych szczelin, dlatego ewentualne przetransportowanie go bazy i dalej do Polski, będzie trudne. Być może trzeba będzie urządzić pogrzeb na miejscu – tłumaczy Janusz Majer. Dzisiaj rodzina Artura Hajzera ma podjąć decyzję w tej sprawie.
Co dokładnie wydarzyło się na ścianie Gaszerbruma I? Dlaczego tak doświadczony himalaista jak Hajzer odpadł od ściany? Na razie jest za wcześnie, by na wszystkie te pytania jednoznacznej odpowiedzieć. Jako jedną z potencjalnych przyczyn podaje się pęknięcie liny. Alpiniści schodzili kuluarem, który tydzień wcześniej zaporęczowali. Oznacza to, że zawiesili tam liny, do których można się wpinać podczas wspinaczki i zejścia, co zmniejsza prawdopodobieństwo upadku.
Stare liny
W komunikacie przygotowanym dla Polskiego Związku Alpinizmu Hajzer napisał: „27 [czerwca] ruszyliśmy w górę do poręczowania kuluaru japońskiego. Mieliśmy ze sobą 200 m własnej liny, 50 znaleźliśmy na przełęczy, 100 nowej, ładnie zdeponowanej w kuluarze. Sporo wyrwaliśmy starych spod śniegu. Niektóre stare, w dobrym stanie wisiały na swoich miejscach. Trzeba było przetarcia zastąpić węzłami, wyciąć bardzo stare fragmenty, sztukować, poręczować nowymi linami te miejsca, gdzie nie było ich w ogóle. Prace kończyliśmy bardzo późno i przy złej pogodzie, ale efekt jest taki, że kuluar jest zaporęczowany jak nowy".
Używając starych „poręczówek", alpiniści dużo ryzykowali. – Nie da się wykluczyć, że mogło dojść do uszkodzenia starej liny, mogła pęknąć lub się rozwiązać – przyznaje Majer. Z kolei inny wybitny himalaista, Krzysztof Wielicki, podejrzewa, że przyczyną tragedii mógł być zwyczajny ludzki błąd. „To dramat, który nie miał uzasadnienia. Nie była to zima, noc, walka o przeżycie, nie było tam lawiny ani innej sytuacji ekstremalnej" – powiedział na antenie TVN 24.
Powrót po dwudziestu latach
Artur Hajzer był jednym z najwybitniejszych himalaistów na świecie. Już raz otarł się o śmierć w górach. W lutym 2008 r. został porwany przez lawinę na grani Ciemniaka w Tatrach. Uratowało go doświadczenie, które pozwoliło utrzymać się blisko powierzchni, nadajnik Pieps i szybka akcja TOPR. Jak sam później przyznał (i za co przeprosił), lawinę, która go porwała wywołał przez własną nieostrożność.