Dramat bez uzasadnienia

Artur Hajzer nie żyje. Potwierdziły się doniesienia o śmierci wybitnego wspinacza w Karakorum.

Aktualizacja: 11.07.2013 01:55 Publikacja: 11.07.2013 01:55

Artur Hajzer miał 51 lat. Był jednym z najwybitniejszych wspinaczy świata. Zdobył siedem ośmiotysięc

Artur Hajzer miał 51 lat. Był jednym z najwybitniejszych wspinaczy świata. Zdobył siedem ośmiotysięczników: Manaslu (1986), Annapurna (1987, pierwsze wejście zimowe), Sziszapangma (1987), Annapurna Wschodnia (1988), Dhaulagiri (2008), Nanga Parbat (2010), Makalu (2011). Był współtwórcą programu Polski Himalaizm Zimowy

Foto: PZA

– Do ostatniej chwili liczyliśmy, że ta straszna informacja okaże się nieprawdziwa. Rozmawiałem jednak telefonicznie z Marcinem Kaczkanem, który przyznał, że Artur nie żyje. Widział, jak odpadł od ściany, i odnalazł jego ciało – mówi Janusz Majer, również wybitny himalaista i przyjaciel Hajzera, z którym wspólnie prowadzili firmę produkującą odzież sportową.

W niedzielę Hajzer i Kaczkan wyszli z obozu trzeciego (7150 m) z zamiarem zdobycia leżącego w Karakorum szczytu Gaszerbrum I (8068 m). Miał być to wstęp do pierwszego w historii trawersu granią na Gaszerbrum II.

Pogorszenie pogody

Plan pokrzyżowało im jednak załamanie pogody. Na wysokości 7600 m zdecydowali się zawrócić. Po dotarciu do obozu trzeciego przekazali do bazy, że rozpoczynają zejście do obozu drugiego (6400 m) tzw. kuluarem japońskim. Pogoda była coraz gorsza.

Porywisty wiatr nawiewał od dołu dużo śniegu. W pewnym momencie Hajzer stracił na dłuższy czas kontakt wzrokowy z Kaczkanem. Potwierdza to Majer, który odebrał wtedy od Hajzera dramatyczny telefon – wspinacz twierdził, że jego towarzysz spadł. To samo Hajzer napisał w esemesie do żony Izabeli.

To, co stało się później, znamy z relacji Kaczkana, który, jak się okazało, nie odpadł ze ściany i szczęśliwie dotarł do obozu drugiego, gdzie odnaleźli go wspinacze z Rosji.

Kiedy alpiniści zeszli kuluarem około 100 m w dół, Kaczkan spostrzegł, że Hajzer nie schodzi, ale gwałtownie spada. Przeleciał obok niego i runął w 400-metrową przepaść. Kaczkan nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, był w szoku. Kiedy dotarł do przełęczy Gaszerbrum Col,  odnalazł Hajzera, który już nie żył.

– Ciało Artura leży dość blisko obozu drugiego. Teren jest tam jednak trudny, schodząc trzeba minąć wiele lodowych szczelin, dlatego ewentualne przetransportowanie go  bazy i dalej do Polski, będzie trudne. Być może trzeba będzie urządzić pogrzeb na miejscu – tłumaczy Janusz Majer. Dzisiaj rodzina Artura Hajzera ma podjąć decyzję w tej sprawie.

Co dokładnie wydarzyło się na ścianie Gaszerbruma I? Dlaczego tak doświadczony himalaista jak Hajzer odpadł od ściany? Na razie jest za wcześnie, by na wszystkie te pytania jednoznacznej odpowiedzieć. Jako jedną z potencjalnych przyczyn podaje się pęknięcie liny. Alpiniści schodzili kuluarem, który tydzień wcześniej zaporęczowali. Oznacza to, że zawiesili tam liny, do których można się wpinać podczas wspinaczki i zejścia, co zmniejsza prawdopodobieństwo upadku.

Stare liny

W komunikacie przygotowanym dla Polskiego Związku Alpinizmu Hajzer napisał: „27 [czerwca] ruszyliśmy w górę do poręczowania kuluaru japońskiego. Mieliśmy ze sobą 200 m własnej liny, 50 znaleźliśmy na przełęczy, 100 nowej, ładnie zdeponowanej w kuluarze. Sporo wyrwaliśmy starych spod śniegu. Niektóre stare, w dobrym stanie wisiały na swoich miejscach. Trzeba było przetarcia zastąpić węzłami, wyciąć bardzo stare fragmenty, sztukować, poręczować nowymi linami te miejsca, gdzie nie było ich w ogóle. Prace kończyliśmy bardzo późno i przy złej pogodzie, ale efekt jest taki, że kuluar jest zaporęczowany jak nowy".

Używając starych „poręczówek", alpiniści dużo ryzykowali. – Nie da się wykluczyć, że mogło dojść do uszkodzenia starej liny, mogła pęknąć lub się rozwiązać – przyznaje Majer. Z kolei inny wybitny himalaista, Krzysztof Wielicki, podejrzewa, że przyczyną tragedii mógł być zwyczajny ludzki błąd. „To dramat, który nie miał uzasadnienia. Nie była to zima, noc, walka o przeżycie, nie było tam lawiny ani innej sytuacji ekstremalnej" – powiedział na antenie TVN 24.

Powrót po dwudziestu latach

Artur Hajzer był jednym z najwybitniejszych himalaistów na świecie. Już raz otarł się o śmierć w górach. W lutym 2008 r. został porwany przez lawinę na grani Ciemniaka w Tatrach. Uratowało go doświadczenie, które pozwoliło utrzymać się blisko powierzchni, nadajnik Pieps i szybka akcja TOPR. Jak sam później przyznał (i za co przeprosił), lawinę, która go porwała wywołał przez własną nieostrożność.

Wspinanie się w najwyższych górach Hajzer zaczynał w latach 80., w złotej erze polskiego himalaizmu. Stanął wtedy na czterech ośmiotysięcznikach, m.in. mając ledwie 25 lat, razem z Jerzym Kukuczką dokonał pierwszego zimowego wejścia na Annapurnę. Potem na długi czas zawiesił czekan i raki na kołku, zajął się prowadzeniem biznesu. W góry wysokie wrócił po niemal dwudziestoletniej przerwie – w 2005 r. Postanowił wtedy podjąć zarzuconą przez nowe pokolenie wspinaczy ideę (której twórcą był Andrzej Zawada) zdobywania ośmiotysięczników zimą. Tak narodził się program Polskiego Himalaizmu Zimowego (PHZ). Polscy alpiniści znów zaczęli jeździć w Karakorum i Himalaje zimą i zdobywać to, co było jeszcze niezdobyte.

Gaszerbrum I był jeszcze niedawno symbolem sukcesu tego programu. W marcu 2012 r. dwójka Polaków – Adam Bielecki i Janusz Gołąb, dokonała pierwszego zimowego wejścia na ten szczyt. Kierownikiem wyprawy był wtedy Hajzer. Dziś jego śmierć stawia pod znakiem zapytania kontynuację zimowego wspinania.

Ciemne chmury nad programem zebrały się już cztery miesiące temu, kiedy podczas zejścia z Broad Peak (także po raz pierwszy zdobytego zimą) zginął młody alpinista Tomasz Kowalski i doświadczony himalaista Maciej Berbeka, który podobnie jak teraz Hajzer wrócił na Dach Świata po wieloletniej przerwie.

Podzielone środowisko

Wypadki, które miały miejsce podczas wypraw organizowanych w ramach PHZ, podzieliły środowisko polskich wspinaczy. Jedni uważają, że „gdzie drwa rąbią, muszą lecieć wióry", inni wytykają błędy popełniane przez organizatorów. – Jest jeszcze za wcześnie na komentowanie tragedii na Gaszerbrumie I. Musimy jednak uczynić wszystko, aby śmiertelne wypadki Hajzera, a także Kowalskiego i Berbeki sprzed kilku miesięcy czegoś nas nauczyły – mówi Monika Rogozińska, podróżniczka i alpinistka.

Pytania trzeba zadawać i nie mogą one zostać bez odpowiedzi. Żadna inna nacja nie osiągnęła w himalaizmie tak wiele jak Polacy. Zdobywaliśmy i będziemy zdobywać kolejne szczyty, także te, na których jeszcze nikt nie stanął zimą. Góry wystawiły nam jednak rachunek, z pewnością jest on zbyt wysoki.

Sport
Kodeks dobrych praktyk. „Wysokość wsparcia będzie przedmiotem dyskusji"
Sport
Wybitni sportowcy wyróżnieni nagrodami Herosi WP 2025
Sport
Rafał Sonik z pomocą influencerów walczy z hejtem. 8 tysięcy uczniów na rekordowej lekcji
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium