Pierwsze i najpiękniejsze polskie złoto

Halina Konopacka. Rzucała dyskiem, malowała, pisała wiersze, redagowała gazetę. Była ozdobą salonów przedwojennej Warszawy i wielką damą polskiego sportu

Publikacja: 31.07.2013 01:01

Pierwsze i najpiękniejsze polskie złoto

Foto: ROL

Red

Artykuł pochodzi z archiwum "Rzeczpospolitej"

Podczas igrzysk olimpijskich w Amsterdamie w roku 1928 pierwszy raz dopuszczono kobiety do startu w lekkiej atletyce. „Mój dzień zapowiadał się nieszczególnie. Od rana padał deszcz. Oślizgły dysk, miękkie koło, zimno, wiatr – to niedobre prognostyki. Jedyne moje atuty to dobre poczucie, gaz i szalona chęć zwycięstwa – chęć zwycięstwa tak wielka, że prawie pewność” – tak pisała o dniu swojego triumfu 14 sierpnia 1928 r. w tygodniku „Stadion”.

Świadkowie relacjonowali, że od rana Halina Konopacka miała kiepski humor. Podobno podczas śniadania rzuciła talerzem z jajecznicą o podłogę, ponieważ miała ochotę na coś innego.

 

 

To był dzień zwycięstwa pięknej polskiej dyskobolki. Już w rzucie eliminacyjnym pokazała klasę. 39,17 m było wynikiem zaledwie o 1 cm gorszym od jej własnego rekordu świata. Drugi rzut był prawdziwie mistrzowski. Dysk poleciał daleko, aż pod linię 40 m. Zmierzono 3962 m, co pozwoliło na wyprzedzenie najgroźniejszych rywalek o ponad dwa metry. Ostatni rzut Konopackiej był nieudany. Dalej prowadziła w konkursie, ale do swoich prób szykowały się reprezentantki innych krajów.

„Ostatnia chwila emocji. Szafirowe spodenki pokazuje nam z daleka Copeland. Potężny rzut z miejsca – dysk leci dobrze – ale do biało-czerwonej chorągiewki bardzo mu daleko. Ostatni rzut Perkaus – i konkurs skończony. Pierwsze mistrzostwo olimpijskie mamy!” – relacjonował konkurs „Przegląd Sportowy” z 8 sierpnia 1928.

Odległość 39,62 m dawała Polce złoty medal i rekord świata. Druga była reprezentantka USA Lilian Copeland (37,08 m), a trzecia Szwedka Ruth Svedberg (35,92 m). Publiczność doceniła nie tylko klasę sportową, ale także urodę mistrzyni. Konopacka została wybrana na miss igrzysk.

Po powrocie do kraju przyjmował ją w Belwederze marszałek Józef Piłsudski. Prezydent RP Ignacy Mościcki wysłał depeszę gratulacyjną następującej treści: „Serdeczne pozdrowienia p. H. Konopackiej. Zwycięstwo i wielki triumf Polki wobec całego świata jest dowodem żywotności i niespożytej energii naszego narodu”.

Pod koniec najlepszego dla niej roku w życiu (jak sama później mówiła) wyszła za mąż za ministra skarbu Ignacego Matuszewskiego. Była wtedy u szczytu sławy.

 

 

Urodziła się 26 lutego 1900 r. w Rawie Mazowieckiej jako najmłodsza córka Jakuba Konopackiego i Marianny z Raszkiewiczów. Miała siostrę Czesławę i brata Tadeusza, który był piłkarzem warszawskiej Polonii. Ciekawostką jest, że w metryce urodzenia ma wpisane imiona Leonarda Kazimiera. Rodzina Konopackich przeniosła się do Warszawy, kiedy Halina miała kilka lat. Zamieszkali w budynku przy ul. Grochowskiej 326.

Przyszła mistrzyni jako dziecko chodziła bawić się do Ogrodów Gier i Zabaw Ruchowych im. W. E. Raua. Były one warszawskimi odpowiednikami ogródków jordanowskich, powstałymi na wzór Parku Gier i Zabaw dr. Henryka Jordana w Krakowie. Inspiracją dla niej był z pewnością starszy brat Tadeusz, znany warszawski piłkarz, a później instruktor w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego (dzisiejsza AWF im. Józefa Piłsudskiego). Była to jednak tylko zabawa w sport, uprawiana obok wielu innych rozrywek.

Z poważniejszym sportem Konopacka zetknęła się podczas studiów filologicznych na Uniwersytecie Warszawskim. Zapisała się do AZS, który darzyła wielkim sentymentem do końca życia.

 

 

Na początku 1924 r. Konopacka zapisała się na kurs narciarski. W Tatrach zakochała się od pierwszego wejrzenia, później już każdego roku pojawiała się w górach, żeby poszusować na deskach.

Z zamiłowaniem grała w tenisa, na wakacjach często jeździła nad morze, świetnie pływała. Zdobywała tytuły w biegach sztafetowych, rzucie oszczepem i skoku wzwyż. Była w pierwszej żeńskiej reprezentacji koszykarskiej AZS Warszawa, która została założona w 1925 r. Grała w niej aż do lat 30. Nieobcy był jej automobilizm, jeździła lancią, brała nawet udział w rajdach samochodowych.

Dyskiem zaczęła rzucać późno, bo dopiero w wieku dwudziestu czterech lat. Chciała poprawić kondycję, aby lepiej jeździć na nartach. Poszła więc z kilkoma koleżankami na trening lekkoatletyczny do Agrykoli. – Wzięłam dysk do ręki, leżał wygodnie w dłoni, nie wydał mi się ciężki. Już po paru rzutach ustanowiłam rekord Polski. No to wzięli mnie wtedy w jakieś ramki, kazali trenować. Po paru miesiącach okazało się, że pobiłam rekord światowy, o którym nie miałam pojęcia – wspominała później.

Na jej występy chodziło wielu kibiców. Trudno powiedzieć, co podziwiali bardziej – sportowe wyczyny czy nieprzeciętną urodę smukłej (181 cm wzrostu) kobiety. „Konopacka – szkoda słów, rekord w dysku pobij znów!” – niosło się po trybunach.

Wzięłam dysk do ręki, leżał wygodnie w dłoni, nie wydał mi się ciężki. Już po paru rzutach ustanowiłam rekord Polski Halina Konopacka o początku lekkoatletycznej kariery

Karierę zakończyła w 1931 roku, choć na igrzyska do Los Angeles (1932) pojechałaby jako jedna z faworytek. Jak sama powiedziała, oddała dysk w dobre ręce, czyli młodej Jadwigi Wajsówny (brązowy medal w Los Angeles, srebrny w Berlinie 1936 i czwarte miejsce w Londynie 1948).

Po zakończeniu przygody z lekką atletyką Halina Matuszewska (zmieniła nazwisko po ślubie, który odbył się w Rzymie 20 grudnia 1928 roku) grała z powodzeniem w tenisa. Najlepsze wyniki osiągała w grze mieszanej, najczęściej jej partnerem był Czesław Spychała. Jej ulubioną imprezą tenisową stały się coroczne ogólnopolskie zawody w Milanówku, gdzie wystąpiła już dwa tygodnie po zdobyciu mistrzostwa olimpijskiego.

Halina Konopacka była kobietą niezwykle inteligentną, mówiła w kilku językach, pisała wiersze i malowała obrazy, lubiła także haftować. W 1929 r. ukazał się tomik wierszy jej autorstwa zatytułowany „Któregoś dnia”. „Mówili, że umiem tylko rzucać dyskiem, a duszy nie posiadam. Więc chciałam po prostu dać dowód, że jestem i kobietą, a nie jakimś sportowym, mechanicznym robotem, i mam w sobie jakąś poezję, którą pragnęłam nawet w rzucaniu dyskiem wtedy wyrazić. No i zdarzyło się, że udowodniłam tą książeczką malutką i byłam z niej bardzo dumna. I jeszcze jestem. I nie wstydzę się tej – powiedzmy – słabości” – zwierzała się redaktorowi Janowi Lisowi podczas swej ostatniej wizyty w Polsce w 1975 roku.

 

 

Przed wybuchem wojny działała w wielu organizacjach. Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej Kobiet zleciło jej redagowanie pisma o kulturze fizycznej. Przez ponad rok była redaktorką naczelną dwutygodnika „Start”.

To aktywne życie przerwał wybuch drugiej wojny światowej. W trudnych czasach Halina Matuszewska spisała się nie gorzej niż na sportowych arenach.

7 września 1939 kierowała ostatnią ciężarówką dużego konwoju zmierzającego na południowy wschód. Dojechała szczęśliwie do Konstancy w Rumunii, następnie przez Stambuł i Bejrut trafiła do Paryża. Ten konwój transportował złoto – rezerwy Banku Polskiego.

Minister Ignacy Matuszewski, widząc, że hitlerowcy zbliżają się w szybkim tempie do stolicy, chciał je przed nimi ukryć. Bardzo pomogła mu w tym jego małżonka. Spisała się świetnie.

Po kapitulacji Francji Matuszewscy uciekli do Hiszpanii. Na granicy zostali aresztowani, dopiero interwencja Ignacego Paderewskiego u prezydenta USA Franklina Roosevelta pozwoliła im wyjść na wolność. Niestety, w czasie wojennej tułaczki zaginęły wszystkie kosztowności pani Haliny, w tym złoty medal olimpijski z Amsterdamu.

Następnie Matuszewscy wędrowali przez Portugalię do Ameryki. 2 września 1941 wylądowali w Nowym Jorku i tam zamieszkali. Wtedy chyba jeszcze nie spodziewali się, że już nigdy nie wrócą na stałe do Polski.

Po zakończeniu wojny Halina Matuszewska zdecydowała się na emigrację. Ona mogła wrócić, ale jej mąż, zwolennik Piłsudskiego i minister w sanacyjnym rządzie, nie miał czego szukać w kraju rządzonym przez komunistów.

Ignacy Matuszewski niedługo później zmarł, 3 sierpnia 1946 r. Trzy lata po tym złota medalistka z Amsterdamu ponownie wyszła za mąż. Jej drugim mężem został Jerzy Szczerbiński, niezły przedwojenny tenisista, którego poznała na wspomnianych turniejach w Milanówku. W Nowym Jorku Halina Matuszewska-Szczerbińska prowadziła szkółkę narciarską i salon mody.

Po śmierci drugiego męża (Jerzy Szczerbiński umarł w 1959 r.) przeniosła się do miejscowości Sebastian na Florydzie. Żyła z emerytury, mimo wieku nie rezygnowała ze sportowych rozrywek (urządzała marszobiegi, jeździła na rowerze, pływała, żeglowała), pisała i malowała. Sprzedała nawet kilka obrazów pod artystycznym pseudonimem Helen George. W 1978 r. przeprowadziła się po raz kolejny, tym razem do Bradenton nad Zatoką Meksykańską. Tam napisała obszerne wspomnienia, które niestety zaginęły.

 

 

Po wojnie była w Polsce trzy razy (1958, 1970, 1975). Za pierwszym razem przypłynęła na pokładzie statku „Batory”, a po wyjściu na ląd uczyniła to samo, co Jan Paweł II 21 lat później – ucałowała ze łzami w oczach polską ziemię. Podczas tej wizyty była na słynnym meczu lekkoatletycznym Polska – USA na Stadionie Dziesięciolecia, wygranym przez nasz wunderteam.

Podobno chciała wrócić do kraju na stałe, ale kiedy w czasie pobytu w Polsce dostała ataku serca, wezwana karetka dotarła dopiero po godzinie. Bała się, że w drugiej takiej sytuacji umrze i postanowiła zostać za oceanem.

Ostatnie lata życia w domu spokojnej starości Bishop Glenny Home w Holly Hill na Florydzie. Tam odebrała Srebrną Odznakę Orderu Zasługi PRL od konsula generalnego w Waszyngtonie. Tam otrzymywała listy z Polski i na nie odpowiadała.

Halina Szczerbińska zmarła w nocy z 28 na 29 stycznia 1989. Zgodnie z jej wolą ciało poddano kremacji, a prochy przewieziono do Polski. Jej symboliczna mogiła znajduje się na Cmentarzu Bródnowskim.

 

 

Halina Konopacka to postać niezwykła. Mistrzyni z romantycznych czasów. „Narodził się we mnie sport z najszlachetniejszych pobudek, to znaczy z radości życia. Z błękitu nieba, zieloności trawy, takich oto pobudek. I chciałabym, aby dzisiejsza młodzież postępowała podobnie” – tak opisuje swoją pasję nasza pierwsza mistrzyni olimpijska.

 

 

Któregoś dnia – ach, wiem to,

Płynąc nie wiedząc skąd,

Spod żagla płacht rozpiętych

Na twardy wyjdę ląd.

Zamienię chwiejną topiel

Na żyzny, pewny grunt –

Głęboko w nim zakopię

Ostatni, młody bunt

Zamknie się wielka roztocz,

Ogromny dawny świat,

I zbiegnie w dróżkę prostą

Zwyczajnych ludzkich lat.

Lat jakiś nie tak wielu,

Co przeżyć trzeba z kimś –

W dziesiątka wiosen weselu

W smutku dziesiątka zim.

Lecz póki siły we mnie

Zawracam popod prąd

Próbując nadaremnie

Ominąć bliski ląd

I w wielką uciec przestrzeń

Przed dniem, co musi przyjść –

Bo pragnę błądzić jeszcze

Nim kiedyś zacznę iść.

 

 

 

Artykuł pochodzi z archiwum "Rzeczpospolitej"

Podczas igrzysk olimpijskich w Amsterdamie w roku 1928 pierwszy raz dopuszczono kobiety do startu w lekkiej atletyce. „Mój dzień zapowiadał się nieszczególnie. Od rana padał deszcz. Oślizgły dysk, miękkie koło, zimno, wiatr – to niedobre prognostyki. Jedyne moje atuty to dobre poczucie, gaz i szalona chęć zwycięstwa – chęć zwycięstwa tak wielka, że prawie pewność” – tak pisała o dniu swojego triumfu 14 sierpnia 1928 r. w tygodniku „Stadion”.

Pozostało 96% artykułu
SPORT I POLITYKA
Wielki zwrot w Rosji. Wysłali jasny sygnał na Zachód
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
SPORT I POLITYKA
Igrzyska w Polsce coraz bliżej? Jest miejsce, data i obietnica rewolucji
SPORT I POLITYKA
PKOl ma nowego, zagranicznego sponsora. Można się uśmiechnąć
rozmowa
Radosław Piesiewicz dla „Rzeczpospolitej”: Sławomir Nitras próbuje zniszczyć polski sport
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Sport
Kontrolerzy NIK weszli do siedziby PKOl