Zostało 13 dni. Chorzy zdrowieją, sondaże poparcia wariują, cień Władimira Putina rośnie, wszyscy wszystkim coś obiecują.
Ostatni raz ruch olimpijski wybierał swojego szefa 12 lat temu – a poprzednio 33 lata temu – więc już samo to gwarantowałoby lobbystom, że nie zmrużą oka do sesji MKOl w Buenos Aires. A przed głosowaniami w sprawie następcy Rogge'a, 10 września, komitet wybierze jeszcze gospodarza letnich igrzysk 2020 (7 września – rywalizują Stambuł, Tokio i Madryt) i przegłosuje, który sport ma się znaleźć w programie tych igrzysk: zapasy, squash czy baseball z softballem (8 września).
Zapasy zostały kilka miesięcy temu postraszone wyrzuceniem z programu, ale wiele wskazuje na to, że się jednak obronią, m.in. z pomocą prezydenta Putina, który wsparł ich sprawę, a to dziś jeden z najbardziej wpływowych ludzi świata sportu.
Takie potrójne wybory to raj dla szarych eminencji, negocjatorów, pośredników, PR-owców i oczywiście dla członków komitetu, choć to już nie te złote czasy, gdy można się było dzięki takim wyborom ustawić na lata i niespecjalnie z tym kryć.
Na sesję w Buenos zapowiedział się nawet Lee Kun-Hee, szef Samsunga i jeden z nieformalnych władców ruchu olimpijskiego – choć teoretycznie tylko skromny członek MKOl – człowiek, który wygrał dla Pyongchang walkę o zimowe igrzyska 2018, a którego ostatnio zatrzymywały problemy ze zdrowiem.