Kiedy w grudniu ubiegłego roku Szymon Kołecki obejmował prezesurę związku, koszt organizacji imprezy szacował na 5–5,5 mln złotych. Dwa miesiące później przy tej kwocie widniał duży znak zapytania.
– Okazało się, że poprzednie władze praktycznie nie wystartowały z przygotowaniami. Mieliśmy zagwarantowane środki z Ministerstwa Sportu, o resztę musieliśmy zadbać sami. Gdyby to był sierpień, o wsparcie finansowe moglibyśmy się nie martwić, ale w tym czasie wszyscy mieli już pozamykane budżety i rozmowy z potencjalnymi partnerami były bardzo trudne – wspomina dwukrotny srebrny medalista olimpijski.
Kolejnym ciosem było stanowisko władz Warszawy. Kołecki spodziewał się, że gospodarz będzie w stanie wyasygnować z miejskiej kasy nawet 20 procent sumy potrzebnej na organizację. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała oczekiwania. Ratusz nie był w stanie partycypować w kosztach i zrobiło się nerwowo. – Po tych rozmowach przyszedł jedyny moment, kiedy się wystraszyłem. Przez kilka godzin obawiałem się, czy damy radę – mówi prezes.
Decyzja o zmianie lokalizacji była koniecznością. Ostatecznie stanęło na Wrocławiu, choć przez pewien czas w grę wchodziły także Bydgoszcz i Sopot. O wyborze stolicy Dolnego Śląska przesądził entuzjazm prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza i marszałka województwa Rafała Jurkowlańca. Nie bez znaczenia była obiecana przez obie strony kwota 600 tysięcy złotych. – We Wrocławiu spotkaliśmy się z nieprzeciętną przychylnością, dostaliśmy wsparcie organizacyjne na każdym poziomie. A co do finansów – to jeszcze rozmawiamy. Cały czas mam nadzieję na większe środki – podkreśla Kołecki.
Po rezygnacji Warszawy, mistrzostwa świata uratował Wrocław