Na co dzień tego nie widać. Trzeba dystansu do oceny i refleksji. Kiedy w roku 1966 Anglicy wybrali na pierwszy mecz z Polską początek stycznia, też mało kto wierzył w możliwość nawiązania równej walki. U nich się w zimie gra, a u nas (wtedy i nadal) odpoczywa po sylwestrze. Ale w Liverpoolu zremisowaliśmy 1:1. Remis uratował im Bobby Moore, który był obrońcą, a nie napastnikiem. Pół roku później w Chorzowie Anglia wygrała 1:0, a po kolejnych trzech tygodniach wygrała mundial. Byliśmy w miarę równym przeciwnikiem dla najlepszej drużyna świata.
Siedem lat później Anglicy nie przyjmowali do wiadomości, że mogą przegrać eliminacje w grupie z Polską. A jednak ponieśli karę za swoją butę.
Wembley to trauma sprowadzająca nas regularnie na ziemię
W roku 1980 pojechałem pierwszy raz do Anglii. Zafascynowany kulturą futbolową tego kraju poszedłem popatrzeć, jak grają w parku panowie w średnim wieku.
Brakowało im jednego, więc mnie zaprosili. Ja, zgodnie z nadtytułem tych felietonów, byłem bardziej żonglerem niż piłkarzem. Ale woziłem ich na tym boisku jak chłopów w sądzie. No to mnie wyrzucili, mówiąc, że tak nie wolno grać. Kiwanie się, czyli drybling, jest niedozwolone. Trzeba biec z piłką po skrzydle i podać na pole karne albo do najbliższego partnera.