Oni wiedzą, co robią, i nawet gdy popełniają błędy, to nie wynikają one z niewiedzy, tylko z kalkulacji i ryzyka, będącego w tej pracy czymś normalnym. Nie sztuka ustawić się pod bramką, wybijać piłkę na oślep, licząc na szybkość jednego wysuniętego napastnika. Angielska filozofia oparta na maksymie „kopnij i biegnij" lub polska, sprowadzająca się do dyrektywy trenera: „Grajcie górą, macie z wiatrem", już nie pasują do dzisiejszej piłki. I chociaż Lenczyk i Smuda dobrze je znają, szukają wciąż czegoś nowego.

Niestety, w polskich warunkach te poszukiwania wymagają od trenerów wyjątkowo intensywnego myślenia. Polega ono głównie na tym, jak sklecić jedenastkę mającą szansę na poziom gry, od którego nie bolałyby zęby, z zawodników, nadających się podczas treningów do noszenia bramek. Kiedy oglądamy mecze ekstraklasy, widzimy, że w większości przypadków to jest niemożliwe.

Trenerzy starsi, jak właśnie Lenczyk i Smuda, lub młodsi, ale znający się na swojej robocie, jak Dariusz Wdowczyk w Pogoni czy Jan Kocian w Ruchu, jakoś sobie radzą. Lenczyk sprowadził Arkadiusza Piecha i młodszego, ale doświadczonego Łukasza Janoszkę. Smuda wziął braci Brożków, Arkadiusza Głowackiego i Dariusza Dudkę. Kocian ma Łukasza Surmę i Marka Zieńczuka, a Wdowczyk – Marcina Robaka, Bartosza Ławę (a do niedawna prawie 40-letniego Ediego Andradinę) i nie wahał się przygarnąć Patryka Małeckiego. To jest grupa zawodników, którzy (w większości) najlepsze mają za sobą. Są wolniejsi, ale nie przestali być mądrzy. To w naszej lidze wystarczy do osiągania sukcesów. To dlatego w rozgrywkach o Puchar Polski drużyny oldbojów, złożone z dawnych dobrych graczy ligowych, pokonują przeciwników, biorących udział w rozgrywkach na niższych szczeblach. Tyle że w oldbojach nie grają ci, których atutem była tylko szybkość (bo ona z wiekiem mija), tylko tacy, którzy nigdy nie przewracali się na piłce.

Nie zgadzam się z lubianym przez trenerów powiedzeniem: „jesteś tyle wart, ile twój ostatni mecz". Nieprawda, na pozycję i wizerunek pracuje się całe życie.

Ale mam wrażenie, że w Polsce trenerom zbyt szybko, na podstawie kilku wygranych meczów, jednej udanej rundy, buduje się pomniki. Słyszę a to o „polskim Mourinho", a to o „polskim Guardioli", tylko nie mamy wciąż Realu, Barcelony, Chelsea ani Bayernu. Nie tylko dlatego, że pieniędzy też nie mamy.