Nie chodzi o wyniki – te bywają raz lepsze, raz gorsze – lecz ?o wpływy na międzynarodowym rynku wynikające z popularności tej gry w naszym kraju. Tylko u nas wielkie hale są pełne, gdy gra reprezentacja, a liga cieszy się ogromnym zainteresowaniem kibiców i jest w takim wymiarze pokazywana przez telewizję.
Właśnie biznesowy sojusz telewizji (dziś Polsat, na początku także TVP), sponsorów (Plus, a później również Orlen) oraz Polskiego Związku Piłki Siatkowej sprawił, że staliśmy się krajem siatkarsko podnieconym w stopniu dużo większym niż wówczas, gdy triumfy święciła legendarna drużyna Huberta Wagnera. Siatkarze w Polsce są celebrytami, zarabiają ogromne pieniądze, zagranicznych gwiazd jest więcej niż w jakimkolwiek innym sporcie, poza jeszcze bardziej polskim żużlem.
Te atuty sprawiły, że prawie każda sprawa na międzynarodowej arenie toczyła się po naszej myśli. W losowaniach, przydziale zaproszeń, czyli tzw. dzikich kart, nigdy nie byliśmy pokrzywdzeni. Wprost przeciwnie, dostawaliśmy to, na czym nam zależało, bo jesteśmy najważniejszym rynkiem.
W tej sytuacji mistrzostwa świata zaczynające się w sobotę na Stadionie Narodowym w Warszawie wydawały się rozwiązaniem idealnym dla wszystkich. Dla nas miało to być drugie Euro, ale z lepszym sportowym skutkiem niż mistrzostwa piłkarzy. Może będzie, choć wyeliminowanie z drużyny gwiazdora Bartosza Kurka (konflikt z trenerem) wywołało sporo kontrowersji, a biznesowy sojusz wspierający siatkówkę pękł tak bardzo, że Polsat transmisje ?z mistrzostw pokaże w kanałach płatnych.
Pewne jest tylko jedno ?– kibice znów nie zawiodą. Czekają oczywiście na medal, tak jak tłumnie czekali podczas igrzysk w Londynie, gdzie była kompletna klapa. Ale jeśli sukcesu znów nie będzie, nie odejdą, bo siatkówkę kocha się w Polsce bezwarunkowo. Jak matkę, która nie musi być piękna.