– Przygotowałem projekt, który zakładał zdobycie drużynowego mistrzostwa Polski, grę w europejskich pucharach i awans zawodniczek na igrzyska olimpijskie – wspomina Nęcek w rozmowie z „Rz". – Chciałem pracować w Krakowie – jako mieszkaniec miasta, zawodnik tutejszych klubów i absolwent miejscowej Politechniki, ale krakowskie kluby nie wykazały zainteresowania – pewnie uznano to za marzenia niedoświadczonego trenera. Szukałem sposobu realizacji swoich planów gdzie indziej, na krótko trafiłem do męskiej drużyny Baildonu Katowice, aż w końcu, do Tarnobrzega, który po latach sukcesów Siarki przechodził tenisowy kryzys – zespół spadł do drugiej ligi. Po rozmowach z zarządem i prezesem Antonim Jakubowiczem dostałem carte blanche. Był rok 1987, efekty mieliśmy ocenić po czterech latach. Po trzech zdobyliśmy mistrzostwo Polski.
Pierwsze tytuły mistrzowskie, w latach 1991–1992, zdobywał skład rdzennie polski, jednak od tamtego czasu niemal zawsze w drużynie z Tarnobrzega było azjatyckie nazwisko – chińskie lub, wyjątkowo, koreańskie. Jako pierwsza do Polski przyjechała Li Yue Ling.
Sukces przy okazji
Decyzja o sprowadzeniu chińskiej tenisistki nie była częścią pierwotnego planu. Wynikła po drodze, przy okazji pierwszych startów w rozgrywkach europejskich. – Życie pokazało, że drużyna nie osiągnie sukcesów bez zawodniczek z Azji. Zaczęliśmy szukać i budować kontakty z Chinami – mówi Nęcek. – Województwo tarnobrzeskie współpracowało wtedy z prowincją Kuangsi (Guangxi), więc wybraliśmy się tam z wizytą. Chińczycy potraktowali prośbę władz wojewódzkich bardzo poważnie – zebrało się 20 panów pod krawatem, zaproszono mnie na trening. Miałem wskazać, którą chcę zaprosić. Z około 20 zawodniczek wybrałem Li Yue Ling. Później okazało się, że to mistrzyni prowincji. Pytali: skąd wiedziałem?
Młody trener nie wiedział. Ale wyczuł, że to będzie dobra współpraca. I, jak wspomina, tak rzeczywiście było, również jeśli idzie o relacje międzyludzkie. Chociaż z początku trudno się było dogadać. – Li Yue Ling nie mówiła po angielsku. Do dziś wspominam „żółtą książeczkę", czyli słownik polsko-chiński, nasze pierwsze narzędzie. Traf chciał, że niebawem zgłosił się człowiek, który chciał się uczyć chińskiego – on skorzystał z obecności Chinki, a ja skorzystałem z jego pomocy. Mamy jeszcze w klubie zeszyt, w którym kolejne chińskie zawodniczki zapisywały słówka. Dziś jest łatwiej, znają już angielski, a do tego od 13 sezonów jest u nas Li Qian, która pomaga i tłumaczy.
Chińskie kontakty procentowały. Przez tarnobrzeską drużynę przewinęło się już ponad 20 zawodniczek zza Wielkiego Muru. Jedne aklimatyzowały się lepiej, inne gorzej. Z większością współpraca układała się dobrze.