Ile ton wyposażenia macie na zawodach rangi Diamentowej Ligi, gdzie odpowiadacie za pomiar czasu od 2010 roku, a więc od jej powstania?
1,5 tony. Sporo ważą wyświetlacze stojące za linią mety, gdzie widać wyniki. Ciężkie są też kable, których potrzebujemy kilka kilometrów. Nasza praca to jednak nie sam sprzęt. Urządzenia obsługuje 21 specjalistów, timekeeperów. Dzięki ich kwalifikacjom wiemy, że wszystko pójdzie dobrze, a współpraca z sędziami będzie na odpowiednim poziomie. Standard przewidziany na obsługę Diamentowej Ligi wystarczyłby niemal nawet na igrzyska w Paryżu.
Czy można być jeszcze dokładniejszym?
Technologia nie ma ograniczeń. Cały czas rozwija się sposób mierzenia czasu oraz naszego rozumienia tego, co się dzieje, kiedy mijają kolejne sekundy. Wprowadziliśmy czujniki ruchu oraz systemy określające pozycję zawodnika. To pozwala nam lepiej analizować wysiłek, pracę sportowców od startu do mety. Możemy wówczas zauważyć, kiedy lekkoatleta zyskał albo stracił czas, w którym momencie „wygrał” złoto albo „stracił” brąz. To są obszary, gdzie możemy się ciągle rozwijać. Grafiki czy wykresy w transmisjach są ważne dla kibiców. Możemy im dać więcej informacji, i robimy to.
Planujecie pracę w cyklu olimpijskim, czyli czteroletnim?
Stawiamy raczej na systematyczny rozwój. Wprowadzamy w tym sezonie innowację dotyczącą skoku o tyczce. Na wysokości poprzeczki jest kamera, która filmuje zawodnika, a sztuczna inteligencja przelicza to na rzeczywistą wysokość skoku. To interesujące, gdy skacze Mondo Duplantis. Widzowie, oglądając powtórkę, mogą zobaczyć, że miał pięć czy sześć centymetrów zapasu.