Wisła Kraków dwa razy w ciągu ośmiu dni grała w Trójmieście, poniosła dwie porażki i straciła sześć bramek. Jej sobotni mecz, z Lechią, zbiegł się w czasie z informacją o zmianie właściciela klubu. Po 17 latach Bogusław Cupiał sprzedał Wisłę Markowi Citce i Jakubowi Meresińskiemu.
Za czasów Cupiała i jego Tele-Foniki Wisła odnosiła sukcesy, przechodziła trudne chwile, zachwycała i irytowała. Ale zawsze stał za nią człowiek i firma, o których co nieco wiedzieliśmy.
Nowi właściciele są na razie zagadką. Meresińskiego nie znam, a Citki nie posądzałem o posiadanie kilkunastu milionów złotych. Nie jestem też entuzjastą transakcji, w wyniku których właścicielami lub zarządcami klubów zostają agenci piłkarzy. Mam podejrzenie, że bardziej im zależy na promocji zawodników niż na wynikach drużyny. Takie wrażenie odnosiłem, patrząc na Zawiszę Radosława Osucha i Lechię Adama Mandziary. Citko do tej pory też był aktywny jako agent piłkarzy, więc jestem bardzo ciekawy, jak będzie się zachowywał w nowej roli.
PZPN i Ekstraklasa SA powinny przyjrzeć się transakcji, osobom i firmom za nią stojącymi, żeby się nie skończyło tak, jak z Polonią Warszawa, którą niesolidny właściciel z szóstego miejsca w ekstraklasie spuścił do IV ligi i nikt w obronie klubu nie kiwnął palcem.
Dzień po wiadomości o sprzedaży Wisły, w dniu jej meczu z Lechią, gdański klub ogłosił, że jego nowym głównym sponsorem zostaje Energa. Jej reklama na koszulkach zajęła miejsce Lotosu. To potentaci i mając kogoś takiego, można spokojnie budować przyszłość. Tyle że Lechia wciąż gra poniżej oczekiwań. Wydawało się, że na mecz z Wisłą, pierwszy w sezonie w Gdańsku, przyjdą tłumy. Było tak, jak zwykle. 15 tysięcy ludzi na wielkim stadionie (w ogóle nie otwiera się górnej części trybun) to niewiele. Lechia wprawdzie zwyciężyła, ale jeśli nadal będzie grać tak, jak w sobotę, to kibiców nie przybędzie. Rafał Wolski, który latem przeniósł się z Wisły do Lechii, niczym się nie wyróżnił.