Krzysztof Rawa z Lahti
Pierwszy złoty medal mistrzostw świata wręczono Maiken Caspersen Falli, drugi Federicowi Pellegrino – za sprinty. Tytuł dla mistrzyni olimpijskiej z Soczi w sprincie – zaskoczenia nie ma, ale udział aż trzech Amerykanek w finale (dwie: Jessica Diggins i Kikkan Randall, zdobyły pozostałe medale) trochę dziwił, tak samo jak brak w decydującym wyścigu Szwedki Stiny Nilsson oraz innych Norweżek, zwłaszcza Marit Bjoergen (odpadła już w ćwierćfinale) i Heidi Weng.
Męski finał był już bardziej klasyczny, wedle norm z ostatnich lat: trzech Norwegów kontra reszta świata, wygrała jednak ta reszta: Włoch Pellegrino – najlepszy sprinter ubiegłej zimy – przed Rosjaninem Siergiejem Ustiugowem, który efektownie zwyciężył w ostatnim Tour de Ski.
Polskie sprinty nie całkiem zginęły: Maciej Staręga był najpierw 22. w eliminacjach, drugi w ćwierćfinale i czwarty w biegu półfinałowym – w sumie ósma pozycja na świecie – znakomita, jeśli sądzić po warunkach, w jakich wykuwał formę, w dodatku bez krajowej konkurencji. Ewelina Marcisz – 52. w eliminacjach, na dystansie 1,4 km straciła do najszybszej Falli ponad 22 sekundy.
Eliminacje sprintów miały jednak swój urok. Przypomniały o tych, dla których najbardziej liczy się udział w wielkiej imprezie, nie wynik. Do sprintu pań zgłosiło się 108 zawodniczek, w sprintach męskich biegło 158 osób. Naprawdę z całego świata, nawet z tych zakątków, gdzie śniegu nigdy nie widziano.