Reklama
Rozwiń
Reklama

To nie był tylko cud

Brązowy medal zdobyła w sobotę drużyna kobieca w wyścigu na dochodzenie na torze Richmond Oval

Publikacja: 01.03.2010 03:11

To nie był tylko cud

Foto: Reuters

Wszystko zaczęło się dzień wcześniej, gdy Polki wyeliminowały Rosjanki, drugą drużynę w Pucharze Świata. Wygrana z zespołem, który przyjechał na igrzyska po medal, zrobiła swoje.

O półfinałowej porażce z Japonkami długo nie myślały. Przegrały minimalnie, o setne części sekundy, czas był dobry. Miały nadzieję, że wciąż można się bić o medal.

Trzeci raz, w wyścigu o brąz z USA, też pojechały równo – gdy liczy się czas trzeciej zawodniczki, to bardzo ważne. Nie wystarczy mieć w drużynie dwie gwiazdy, tak jak to było w przypadku Rosjanek i Amerykanek, które długo prowadziły z Polkami, ale właśnie ta trzecia osłabła i odpadła.

– Faworyci czasami zawodzą, ktoś popełni błąd, inny nie wytrzyma tempa i ten wyśniony, choć trochę nierealny, medal trzymasz w ręku – mówił Paweł Abratkiewicz, asystent głównej trenerki Ewy Białkowskiej.

– Amerykanki zaryzykowały i zmieniły na decydujący wyścig jedną z zawodniczek. Były pewne zwycięstwa i chciały, by każda dostała medal. I właśnie ta nowa nie wytrzymała tempa. My składu nie zmienialiśmy. Nasza rezerwowa nie dostała medalu – wyjaśnił Abratkiewicz.

Reklama
Reklama

Przed Luizą Złotkowską, Katarzyną Bachledą-Curuś, Katarzyną Woźniak i rezerwową Natalią Czerwonką nie stawiano wielkich celów. – Mówiliśmy o szóstym miejscu. Pozostałe drużyny wydawały się poza zasięgiem – stwierdził trener.

Był jednak optymistą. Opowiadał, że gdy zawodniczki wyjeżdżały z wioski olimpijskiej na start, zażartował, by zabrały stroje galowe na ceremonię dekoracji. – Spojrzały zdziwione, ale kto wie, może w tym właśnie momencie uwierzyły, że wszystko jest możliwe?

– Zmotywował nas złoty medal Justyny Kowalczyk – dodała Ewa Białkowska. Katarzyna Bachleda-Curuś prosiła, by tego sukcesu nie traktować w kategoriach sportowego cudu. – Byłyśmy dobrze przygotowane, realizowałyśmy skutecznie strategię, żadna z nas nie osłabła i nie zniweczyła wysiłku pozostałych. Ten medal nam się należał – twierdziła z przekonaniem.

Wiadomo już, że cała czwórka otrzyma stypendium i premie przewidziane dla medalistek. Taką decyzję podjęły Ministerstwo Sportu, PKOl i związek łyżwiarski, bo każda zapracowała na ten nieoczekiwany medal, wszystkie wywalczyły olimpijską przepustkę w Salt Lake City.

Polskie łyżwiarstwo szybkie czekało na taki sukces od igrzysk w Squaw Valley (1960), gdzie Elwira Seroczyńska była druga, a Helena Pilejczyk trzecia.

Wszystko zaczęło się dzień wcześniej, gdy Polki wyeliminowały Rosjanki, drugą drużynę w Pucharze Świata. Wygrana z zespołem, który przyjechał na igrzyska po medal, zrobiła swoje.

O półfinałowej porażce z Japonkami długo nie myślały. Przegrały minimalnie, o setne części sekundy, czas był dobry. Miały nadzieję, że wciąż można się bić o medal.

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Reklama
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
Materiał Promocyjny
Aneta Grzegorzewska, Gedeon Richter: Leki generyczne też mogą być innowacyjne
warszawa
Ośrodek Nowa Skra w pigułce. Miasto odpowiada na pytania dotyczące inwestycji
Sport
Liga Mistrzów. Barcelona – PSG: obrońcy trofeum wygrali rzutem na taśmę
Sport
Warszawa biegnie po rekord. W niedzielę odbędzie się 47. Nationale Nederlanden Maraton Warszawski
Materiał Promocyjny
Osiedle Zdrój – zielona inwestycja w sercu Milanówka i… Polski
Sport
Znajdą się pieniądze na modernizację Polonii? Los inwestycji w rękach radnych
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama