Znowu wejść na falę

Karol Bielecki o zmarnowanych szansach i trudnych powrotach

Publikacja: 06.01.2013 12:00

Znowu wejść na falę

Foto: ROL

Za tydzień zaczynacie mistrzostwa świata, a w mediach jakoś was mało. Kibice przestali w was wierzyć?

Karol Bielecki:

Jest cicho. Jechalibyśmy w roli faworyta, gdybyśmy w ostatnim czasie pokazali coś wartościowego na wielkich turniejach. Parę imprez z rzędu nam jednak nie wyszło i piłka ręczna zeszła w cień. Nie ma sukcesów, to nie ma zainteresowania. Mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec, że jeśli w Hiszpanii coś wywalczymy, wróci moda na naszą drużynę. Jest kilku nowych, młodych chłopaków. Dobrze, że wchodzą do zespołu i są widoczni.

Ale najważniejsze role w zespole i tak odgrywa stara gwardia.

Nie oszukujmy się, trener Michael Biegler nie ma z czego wybierać. Poznałem polską ligę i wiem, że nie można liczyć na wyrównany skład, kiedy brak kogoś kontuzjowanego. Już kilka lat temu mówiliśmy, że szkolenie w piłce ręcznej nie wygląda tak jak na przykład w siatkówce. Tam nagle pojawia się jakiś 20-latek, ma ponad 2 metry, wchodzi do zespołu ligowego i prowadzi grę. U nas tego nie ma, ciągle nie pracuje się z młodzieżą. Za naszym wynikiem sprzed sześciu lat nie poszła praca, nie zorganizowano szkolenia juniorów. Gdyby było inaczej, być może teraz nie byłoby dla mnie miejsca w kadrze, bo młodzi okazaliby się lepsi. A tak – jestem, bo nikt się nie pojawił. Nikt nie pokazał mi drzwi swoją formą na boisku, nie powiedział: „Sorry, Karol, ale jesteś za słaby". Czasami o tym marzę.

Czyli nie udało wam się osiągnąć celu, bo chcieliście pociągnąć w górę piłkę ręczną...

Pojawiliśmy się znikąd. Wyszarpaliśmy swoje pazurami, nikt nas nie prowadził za rękę. Chcieliśmy, żeby nasi następcy mieli łatwiej, ale to się nie udało. Stworzyliśmy fajny zespół, ale bez kontynuacji. Nowi zawodnicy są perspektywiczni, może wniosą jakąś nową jakość, ale nie mają doświadczenia, które zdobyliby w grze przeciwko gwiazdom na co dzień w swoich klubach. Wielu zawodników naszej reprezentacji nie miało do czynienia z tak dobrymi piłkarzami, z jakimi zmierzymy się na mistrzostwach. Musimy ich przekonać, że to też są normalni ludzie, że nie mamy nic do stracenia. Ale to nie wszystko, w piłce ręcznej jest tak dużo do zrobienia, że poza grą musimy też myśleć o budowaniu zaplecza.

Za naszym sukcesem nie poszła praca i piłka ręczna zeszła w cień

To znaczy?

Musimy kształcić nowych ludzi, wychowywać, pokazywać. Może za 15 lat będzie efekt. Tylko trzech zawodników z naszej kadry gra za granicą, bo Niemcy czy Hiszpanie wiedzą, że nie mają czego w Polsce szukać. Prawda jest taka, że każdy piłkarz, który dostanie ofertę z zagranicy, nie będzie długo myślał, tylko zacznie pakować walizkę. Ludzie marzą o Bundeslidze, o grze przy pełnych trybunach, przeciwko gwiazdom, ale tak naprawdę mogą się nie przebić z polskiej ligi. Niektórzy z nas powoli kończą kariery: Mariusz Jurasik, Grzesiek Tkaczyk, Marcin Lijewski. To od nich zależy, jak będzie w przyszłości zorganizowane szkolenie. Artur Siódmiak już zaczął to robić. Stworzymy nowe zaplecze, żeby pójść śladami siatkówki. Trzeba szukać zdolnych dzieci, ale nie mogą one dostawać na treningach plastikowych piłek, którymi nie da się grać. A tak się dzieje, widziałem na własne oczy.

W kwietniu, po przegranym turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk w Londynie, zapowiedział pan koniec gry w reprezentacji. Dlaczego zmienił pan zdanie?

Po turnieju w Alicante byłem zmęczony, a porażka bardzo bolała. Budowałem formę z myślą o igrzyskach, chciałem osiągnąć coś więcej niż w Pekinie, gdzie zajęliśmy piąte miejsce. Był wielki niedosyt, rozgoryczenie, uznałem, że skoro w wieku 30 lat straciłem tak wielką szansę, pora powiedzieć: stop. Okazało się, że wcale nie jest to takie łatwe, ciągnie wilka do lasu. W Kielcach nie gram za dużo, ale mam na tyle sił, że jestem w stanie pomóc drużynie. Odpocząłem fizycznie i psychicznie. Stwierdziłem, że przyjadę i zobaczę, jak to wszystko u Bieglera wygląda. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Treningi są ciekawe, a poza tym ludzie, z którymi trenuję, to moi przyjaciele. Namawiali mnie na powrót, dużo dobrego mówili o nowym trenerze. Postanowiłem spróbować jeszcze raz i nie żałuję, chociaż wiem, że nie jestem już takim zawodnikiem jak kilka lat temu.

Nie zgodził się pan jednak na propozycję Bieglera od razu. Tłumaczył pan, że nie grając w Vive, nie jest pan w reprezentacyjnej formie. Co się zmieniło?

Wcześniej rozmawiałem z trenerem dość luźno. Chciał, żebyśmy razem potrenowali i wspólnie w grudniu zdecydowali, co dalej. Daję z siebie, ile mogę, buduję formę na mistrzostwa i czuję, że w tym towarzystwie mam na to szansę. W klubie dużo się działo, miałem lepsze i gorsze momenty. Biegler jasno powiedział, czego ode mnie oczekuje. Bardzo mi się to podoba, lubię takie załatwianie sprawy. Jeśli mi się uda, chcę mu pomóc.

Jest pan w stanie odgrywać większą rolę w drużynie niż pod koniec kadencji Bogdana Wenty?

Mistrzostwa świata to nie jest zabawa. Grasz dwa, trzy mecze i okazuje się, że uzbierałeś już tyle minut walki na najwyższym poziomie, że nie masz z czego dalej brać. Trzeba być ostrożnym, żeby nie przeszarżować. No i koniecznie musimy trafić z formą, żeby mieć siłę wejść na falę i popłynąć na niej jak najdalej.

Za tydzień zaczynacie mistrzostwa świata, a w mediach jakoś was mało. Kibice przestali w was wierzyć?

Karol Bielecki:

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?