Telefon zadzwonił w grudniu 2012 roku w Orlando na Florydzie podczas uroczystości wręczania nagród za zasługi sportowe.
Trzymał go w dłoni Manti Te'o, bardzo zdolny futbolista amerykański, zawodnik linii obrony zespołu uniwersyteckiego Notre Dame. Liczby na wyświetlaczu nie kłamały: dzwoniła Lennay Kekua. Nie tylko numer był jej, ale także głos w słuchawce. Manti Te'o jednak zdębiał – jego dziewczyna od trzech miesięcy nie żyła, pokonana we wrześniu przez nieubłaganą chorobę nowotworową.
Znajomy głos w słuchawce powiedział sportowcowi, że Lennay Kekua żyje, ma się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Manti stał zszokowany i, jak należało przypuszczać, nie miał pojęcia co powiedzieć. Powiedzieli za niego inni, zwłaszcza dyrektor sportowy z uniwersytetu Notre Dame Jack Swarbrick: – Bracie, ktoś cię bardzo wpuścił w maliny.
Od razu należy dodać, że kilka miesięcy wcześniej Manti Te'o stał się bohaterem sportowych gazet i nie tylko sportowych, bo Ameryka zawsze lubi się wzruszać, a historia była klasyczna: wielka miłość, tragedia osobista i spowodowany nią wielki wzlot formy futbolisty, opisany nawet w „Sports Illustrated".
W licznych artykułach nikt nie napisał, bo nikt tego wówczas nie odkrył, że w realnym świecie Lennay Kekua nie istniała. Istniała tylko w internecie.