Zastępujący go Rafał Ulatowski i Adam Fedoruk jakoś dali sobie radę i bez niego. Klub poinformował, że formalnie następcą Michniewicza zostaje Wiesław Wojno. Kto tam teraz rządzi – trudno powiedzieć, tym bardziej że po wyborach w kierownictwie Zagłębia zapanował pewien niepokój. Trenera nie ma już, prezesa może nie być jutro, a wszystko to dzieje się w klubie, który jest mistrzem Polski. Przypadek Michniewicza powinien dać do myślenia każdemu, komu wydaje się, że jest nie do zastąpienia. Chelsea bez Jose Mourinho też wygrywa, a ilu przeciętnych kibiców wie, jak się nazywa następca portugalskiego trenera i z jakiego kraju pochodzi. Avram Grant z Izraela? Kto o nim wcześniej słyszał?
Michniewicz nazywany czasami polskim Mourinho nie osiągnął jeszcze niczego takiego, co kazałoby po nim szlochać.
Najbardziej przykre jest chyba to, że poważny człowiek tak szybko uwierzył w swoją wielkość, a w tej wierze utrzymuje go wciąż grono akolitów. Kiedy więc dzwoni do niego ktoś podający się za przedstawiciela klubu Los Angeles Galaxy, proponujący pracę w klubie Davida Beckhama, to trenerowi nawet przez myśl nie przechodzi, że rozmówca może sobie z niego żarty stroić. Jestem wielki, więc dzwonią. Dziwię się, że nie z Chelsea. I mówi jak na spowiedzi, ile zarabia
(48 tys. złotych miesięcznie), dodaje też, że liczy na więcej. O tym, że jest to prowokacja dziennikarska, dowiaduje się następnego dnia, kiedy już zupa się wylała.
Może Michniewicz będzie kiedyś bardzo dobrym trenerem zdobywającym tytuły mistrzowskie rok po roku. Na razie udało mu się to raz, ale szum wokół tego sukcesu był znacznie większy niż umiejętności trenera (świadczą o tym najlepiej wyniki Zagłębia w tym sezonie).