W Poniedziałek Wielkanocny odgrywająca rolę kapłanki aktorka Maria Nafpliotou zapali w Olimpii znicz, który poniesiony zostanie w podróż po świecie, z metą w Pekinie.
Sztafeta ze zniczem została wymyślona przez propagandzistów Hitlera przed igrzyskami w 1936 roku, Grecy zamienili ją w dobry biznes (za rozpalenie ognia w Olimpii trzeba płacić), ale mimo wszystko jest to dziś symbol przemawiający do wyobraźni, znak, że olimpijska idea łączy wszystkich ludzi.
Tybetańczyków połączy pod przymusem. Chińscy żołnierze już wyremontowali najwyżej położoną drogę świata prowadzącą na Mount Everest. Na początku maja znicz ma dotrzeć również tam. Byłoby nieprzyjemnie, gdyby sztafeta wnosząca go na górę mijała np. grupy demonstrantów albo transparenty z napisem „Wolny Tybet”, więc Chińczycy nie tylko postanowili zamknąć między 1 a 10 maja dla wspinaczy wejście na Mount Everest od tybetańskiej strony, ale też wymogli podobną blokadę na władzach Nepalu uzależnionych od pomocy ekonomicznej z Pekinu.
Starannie uprzątnięte i zabezpieczone zostaną zapewne również ulice Lhasy, na których w ostatnich dniach lała się krew, bo i stolica regionu znalazła się na trasie znicza. Pekin karze surowo za samo nazwanie się Tybetańczykiem, przesiedla tutaj zastępy chińskich imigrantów, do olimpijskiej reprezentacji nie został dopuszczony żaden przedstawiciel tybetańskiego narodu, ale komunistyczne władze nie chcą mieszkańcom oszczędzić upokarzającej ceremonii ze zniczem. I niewykluczone, że zapłacą za to drożej, niż przypuszczały.
Szef MKOl Jacques Rogge przyznał, że jest wypadkami w Tybecie zaniepokojony, ale powtórzył, iż bojkot to bardzo zły pomysł